Skip to main content

Czy Internet może uratować polską gospodarkę ?

Według przeprowadzonych przez Boston Consulting Group badań, polska gospodarka internetowa osiągnęła w 2009 roku wartość 35,7 mld zł, czyli 2,7% wartości PKB. To więcej, niż w krajach południowej Europy, jednak dwukrotnie mniej niż w Europie Północnej.

Raport zawiera również przewidywania związane z przyszłością: w ciągu najbliższych pięciu lat, gospodarka internetowa - wg specjalistów z BCG - będzie rosła dwukrotnie szybciej niż PKB - o około 14% rocznie - i w 2015 roku osiągnie wartość co najmniej 4,1% PKB, a to oznacza, że Internet będzie miał wówczas wyższy udział w PKB niż sektor finansowy, energetyczny czy ochrona zdrowia. I będzie rósł dwukrotnie szybciej niż PKB.

Wynika z tego, że w czasach niepewnego rozwoju gospodarki światowej, Internet może stać się motorem rozwoju polskiej gospodarki. Czy tak się stanie? Podstawowe pytanie jakie zadałem sobie podczas lektury raportu jest następujące: czy eksperci z Boston Consulting Group dysponują odpowiednią metodologią do obliczania tego typu wskaźników? W jaki sposób obliczyli oni wielkość e-gospodarki?

Otóż w najprostszy z możliwych;  zsumowano transakcje kupna i sprzedaży, płatności dokonane online, usługi internetowe (np. reklama), opłaty za dostęp do Internetu czy inwestycje w infrastrukturę telekomunikacyjną. I wyszło 35,7 mld zł.  Są to wskaźniki elementarne, które odpowiadają na pytanie kto napędzą gospodarkę internetową?

BCG wyliczyło, że głównie konsumenci, którzy wygenerowali aż 62 proc. całej "internetowej" części PKB. Z tego aż 70 proc. przypada na handel elektroniczny, 19 proc. na dostęp do sieci i 11 proc. na wydatki na sprzęt. Natomiast na drugim końcu jeśli chodzi o udział w gospodarce internetowej jest administracja publiczna. W 2009 r. wytworzyła 5 mld zł, czyli jedynie 0,4 proc. PKB.

Z danych tych wynika jeden bardzo optymistyczny wniosek, że społeczeństwo polskie wierzy - i to bardzo - w rozwój gospodarki internetowej, jednocześnie jednak te właśnie dane dowodzą niezbicie, że jeżeli chodzi o poziom gospodarki elektronicznej w naszym kraju to znajduje się on kilka szczebli niżej od krajów wysoko rozwiniętych. Cywilizacyjnie nadal jesteśmy krajem zacofanym. Dlaczego?

Odpowiedź na to pytanie zawarta jest postrzeganiu Internetu przez firmy, w niewielkim stopniu korzystają z możliwości, jakie daje Internet. Wprawdzie niemal wszyscy mają dostęp do sieci i adres e-mail, ale często na tym się kończy. Tylko 30 proc. firm korzysta z zaawansowanych narzędzi umożliwiających np. automatyczne zarządzanie zapasami, 12 proc. przedsiębiorstw zaopatruje się w Internecie, a zaledwie 8 proc. udostępnia swoją ofertę w sieci.

W takie sprawy, jak reklama w sieci, płatności internetowe czy obecność na portalach internetowych, angażuje się mniej niż 15 proc. firm. Najgorzej wygląda aktywność firm na portalach społecznościowych – tylko 8% próbuje nawiązać kontakty z klientami przy pomocy portali. Dlaczego tak mało?

"Bo w naszej branży to niepotrzebne" - powtarzają badani przedsiębiorcy. I właśnie ta odpowiedź świadczy, że nasz kraj jest zapóźniony cywilizacyjnie, bowiem  upowszechnienie Internetu i  zdumiewający przyrost mocy obliczeniowej domowych komputerów - w ostatnich 10 latach - dokonał prawdziwej rewolucji „uczestnictwa”, ponad 1,5 miliarda internautów stało się z dnia na dzień potencjalnymi producentami.

Ekonomia konsumeryzmu zmienia się w ekonomię produceryzmu partycypującego, ponieważ internauci dysponują narzędziami – dostarczanymi im darmowo przez firmy np. Apple - zmieniających ich w wytwórców.  Tempo zmian i ciągle ewoluujące - oraz coraz bardziej wyrafinowane - wymagania klientów sa tak znaczne, że firmy chcące zaspokoić zewnętrzne potrzeby nie mogą już polegać wyłącznie na własnych zasobach i relacjach z wypróbowanymi partnerami biznesowymi.

Firmy muszą umieć nawiązywać kontakty z internautami i nauczyć się współpracować z konkurentami, partnerami i klientami. Klienci pragną przede wszystkim coraz szybszego  wprowadzania innowacji i chcą uczestniczyć w kontroli jej upowszechnienia. Nie zgadzają się na narzucanie przez firmy standardów, które mogą być niezgodne z standardami domowych komputerów.

Przekonał się o tym ZUS próbując narzucić swoim klientom korzystanie tylko z systemu Windows na swoim portalu internetowym. Internauci się zbuntowali i zmusili - jedną z najpotężniejszych instytucji w III Rzeczpospolitej - do zainstalowania na swoim portalu właśnie systemu Linux. Czyli zmusili ZUS do otwartości.

Na całym świecie te nowe zasady ekonomii – upowszechnione przez Internet – zrewolucjonizowały strategie przedsiębiorstw, które wprowadzają nowe zasady gospodarowania zwane „produkcją partnerską” lub „wikinomią”, opartą na dobrowolnej współpracy między firmami oraz między firmami i jej klientami.

W naszym kraju natomiast gdzie króluje dogmatyczny, książkowy liberalizm produkcja partnerska jest praktycznie (poza kilkoma uniwersyteckimi środkami) nieznana i niepraktykowana, brak kultury kontraktu, brak wzajemnego zaufania  i bezdyskusyjne propagowanie w środkach masowego przekazu przebrzmiałych dogmatów liberalnych z XIX wieku, uniemożliwia przystosowanie się naszym firmom do liberalizmu ery Internetu, który słowo „konkurencja” zastąpił słowem „współpraca” i „samoorganizacja”.

Nasze - z każdym dniem coraz większe - opóźnienie cywilizacyjne wynika głównie z tego, że pod pojęciem liberalizmu rozumiemy i co gorsza praktykujemy, zasady zarzucone przez współczesnych przedsiębiorców, liberałów z krwi i kości a nie dogmatyków wspominających stare dobre czasy. Liberalizm współczesny dokonał asymilacji swoich wczorajszych przeciwieństw, a w Polsce nawet tego nie zauważono. Dlatego nasze firmy nadal nie umieją korzystać z potęgi Internetu i dlatego Polska jest zupełnie niedostosowana do rewolucji internetowej.

 

Piotr Piętak

  • Utworzono .
  • Kliknięć: 3156