Skip to main content

Jak zginął Bin Laden

W związku z nowymi informacjami o zabiciu przywódcy Al.-kaidy upowszechnianymi przez dzielnych amerykańskich komandosów, przypomnijmy fakty. Gdy Bin Laden został zabity. Cały świat odetchnął z ulgą i natychmiast wszyscy zaczęli gratulować sukcesu militarnego aktualnemu prezydentowi USA Barackowi Obamie, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych swego kraju i za tą akcje odpowiada osobiście. Nie rozumiem tylko czego prezydentowi Obamie gratulowano?

Czy gratulowano rozbicia Al-Kaidy? Nie – gratulowano zabicia symbolu współczesnego terroryzmu. Cały świat zachodni myśli, że jeżeli symbol terroryzmu jest martwy to i terroryzm jest już niegroźny. Niestety to naiwne złudzenia i szczyt hipokryzji. Wszyscy analitycy polityczni wiedzą doskonale, że zabicie Bin Ladena nie kończyło walki z terroryzmem, wręcz przeciwnie; rozpoczyna ją na nowo, ponieważ radykalni terroryści mają od momentu śmierci (wg. nich morderstwa) swój symbol, swego świętego męczennika.

Sukces Obamy, może już niedługo okazać się jego największą klęską. Przy czym akcja propagandowa i medialna tych czynników administracji prezydenta Obamy, które przekazywał opinii światowej starannie wybrane informacje o akcji komandosów była tak bezmyślna i głupia jakby chciano nam udowodnić raz jeszcze tezę, że największym wrogiem Stanów Zjednoczonych są jego sukcesy.

Jeżeli ktoś z czytelników czuje się oburzony moimi sądami to przypominam, że pochodzimy z narodu, który walczył w latach 1939-1945 z terrorystami w porównaniu z którymi Bin Laden to harcerzyk, i że w latach 1945 -1956 cały nasz naród był terroryzowany przez mistrzów terroryzmu – jego wynalazców i praktyków. Hitlerowcy i komuniści nauczyli nas walki z różnymi odmianami terroryzmu.

My – w przeciwieństwie do wypieszczonego przez media, żyjącego w najbogatszym kraju świata, pierwszego czarnego prezydenta USA – jesteśmy z terroryzmem oswojeni. To dlatego jedynym myślicielem, któremu udało się precyzyjnie zdefiniować terroryzm był nasz wybitny poeta Z. Herbert, który w wierszu „Potwór Pana Cogito”, porównał go do smoka, którego szukamy nie możemy go odnaleźć, ale wiemy, że istniej ponieważ często natykamy się na jego ofiary. Poeta – w proroczych słowach – pisze, że terroryzm dusi ludzi swoim bezkształtem.

Tym właśnie jest Al-Kaida bezkształtnym wirtualnym, stugłowym smokiem, który przechadza się po łączach Internetu i który oprócz bomb używa elektronicznych mediów, jednocześnie jako swojej struktury organizacyjnej i narzędzia komunikowania się ze swoimi wyznawcami. W chwili zabicia Bin Ladena rozpoczęła się wojna medialna między Stanami Zjednoczonymi i islamskimi terrorystami. Jakie cele chciał osiągnąć prezydent Obama w drugiej – medialnej – fazie wojny z terrorystami?

Może – zgodnie z zasadami wyłożonej 2500 lat temu przez Sun Tzu i Sun Pin w „Sztuce wojny” – albo próbować zneutralizować wroga albo go sprowokować np. do przeprowadzenia jakiejś nieprzemyślanej akcji. Prezydent Obama wybrał tą drugą opcję i co gorsza bardzo szybko okazało się, ze w sztabie prezydenta USA, strategie prowokowania przeciwnika zmieniały się z godziny na godzinę. Przez pierwsze 48 godzin przeprowadzano plan destrukcji moralnej Bin Ladena w oczach wyznawców islamu, tryumfalnie stwierdzając, że „zginął chowając się za żonę” , że użył swojej żony jako „żywej tarczy” itd.

Stratedzy medialni Białego Domu wpuścili się sami w maliny, ponieważ dla każdego normalnego człowieka jest jasne że żona mogła zginąć np. zasłaniając męża lub po prostu znalazła się w zamieszaniu na linii strzału. W 24 godziny po śmierci Bin-Ladena rzecznik Białego Domu pośpiesznie zdementował tą informacje, co dowodziło, że w tak ważnym momencie prezydent Obama nie rządził swoim sztabem tylko sztab manipulował nim. Jakie były konsekwencje tej głupoty?

Łatwe do przewidzenia, islamiści ogłosili, że żona Bin Ladena zasłaniała swego męża własnym ciałem i zostanie przez nich wyniesiona na ołtarz Świętej Islamu, której kult będą wyznawali nie tylko radykałowie ale także liczne rzesze normalnych mahometan. Pierwsza bitwa medialna zakończyła się sromotną klęską USA. Zamiast jednego męczennika mamy dwóch.

Druga bitwa skończyła się kapitulacją Stanów Zjednoczonych, zanim się rozpoczęła, bowiem pomysł aby upowszechnić informacje, że prezydent USA ze swoimi współpracownikami oglądał na żywo egzekucje Bin Ladena i jego żony był po prostu (co najmniej!) niesmaczny moralnie. W zamyśle strategów medialnych Białego Domu informacja ta miała upokorzyć islamistów, pokazać im potęgę cywilizacji zachodniej a udowodniła raz jeszcze mahometanom, że amerykańska kultura ze śmierci robi medialny spektakl dla wybranych, udowodniła im, że władcą tego świata jest polityczna pornografia.

Nigdy nie miałem złudzeń co do prezydenta Obamy, lewicowego dzieciucha, który pod poduszkę do spania kładł pisma Lenina i Mao i który do dzisiaj otoczony jest lewackimi doradcami. Pierwszy czarny prezydent USA nie dorósł do funkcji, którą sprawuje. I teraz, gdy w trakcie kampani prezydenckiej wypływają nowe fakty, które mają mu przysporzyć chwały jako pogromcy, terroryzmu, pytanie pozostaje wciąż to samo: dlaczego Bin-Ladena szukano tak długo, jakie były rzeczywiste przyczyny, że zabito go rok temu a nie np. cztery lata temu?

Piotr Piętak

  • Utworzono .
  • Kliknięć: 4045