Skip to main content

Od informatyki autorytarnej do informatyki społecznej

Redakcja portalu mediologia.pl zamówiła u mnie artykuł na temat reformy informacyjnej państwa. Po napisaniu artykułu stwierdziłem, że jest on intelektualną kopią pomysłów z kampanii wyborczej 2005 r. , kiedy to współpracowałem z PiS (była to wtedy normalna partia polityczna a nie folwark zarządzany batem przez prezesa J.Kaczyńskiego). Dlatego postanowiłem na portalu wydrukować wywiad jaki przeprowadził ze mną red. tygodnika ComputerWorld w 2004 r.

Z Piotrem Piętakiem, szefem (koordynatorem) Grupy Roboczej Prawa i Sprawiedliwości „Społeczeństwo Informacyjne” rozmawia Sławomir Kosieliński.

Czy informatyk może zbudować idealne państwo?
Absolutnie nie. To jest w ogóle wykluczone. Informatyk nie może rozkazywać politykom. Jego rola ograniczać się powinna do dostarczenia narzędzi. Niestety, zdarza się nader często, że fascynacja nowoczesnymi technologiami szkodzi strukturom państwa. A przecież najważniejsze jest, żeby obywatel-klient otrzymywał odpowiednie informacje, kiedy tego potrzebuje. Drugorzędną sprawą jest, jakie zostały wykorzystane wówczas (do tego) technologie.

Jednakże zdecydował się Pan jako informatyk z dwudziestoletnim stażem przybliżyć politykom PiS świat informatyki, utworzył Pan grupę roboczą do spraw społeczeństwa informacyjnego, promuje Open Source w edukacji i administracji publicznej i o ile wiem – pracuje również nad stworzeniem nowego modelu informatyzacji państwa na wypadek, gdyby obecna opozycja wygrała najbliższe wybory parlamentarne. W takim razie, co Pan radzi politykom PiS? Jak Pan określa siebie w świecie polityki?
Nie mieć żadnego wielkiego programu, np. wielkiego programu naprawy informatyzacji państwa, bo to byłoby - moim zdaniem - oszukiwaniem wyborców. To jest niemożliwe. A co należy robić? Po pierwsze, diagnozować stan obecny. Po drugie sprawdzać, czy są warunki do przeprowadzenia reformy administracji publicznej z wykorzystaniem technik informacyjnych przy aktualnym stanie świadomości urzędników. Po trzecie, wreszcie ustalić, kto zarabia na obecnym bałaganie informatycznym. Moją zaś rolę określam jako pośrednika między elitą technokratyczną a PiS. Chcę też uświadomić politykom, że poprzez dotychczasową informatyzację, tracimy panowanie nad informacją publiczną. , dotychczasowa informatyzacja administracji publicznej może doprowadzić do utraty kontroli państwa nad działaniem tejże administracji

 

W takim razie przejdźmy do diagnozy informatyzacji państwa. W którym miejscu jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
Moim zdaniem istnieje wyraźna korelacja między wprowadzaniem informatyki w Polsce a transformacją ustrojową. W końcu oba procesy zaczęły się jednocześnie. Jednakże jak spojrzymy na ostatnie piętnaście lat - to zauważymy rzecz zdumiewającą – informatyka towarzyszy całej transformacji, i niestety, ulega całkowicie jej autorytarnej metodzie. Informatyzację tak jak liberalizm wprowadza się odgórnie, bez szerokiej konsultacji z użytkownikami, bez komunikacji społecznej. Przede wszystkim objawia się to bałaganem informacyjnym i powtarzalnością danych w systemach jak ostatnio przy budowie Integrującej Platformy Elektronicznej (IPE) przez Główny Urząd Geodezji i Kartografii (GUGiK).
W ten sposób idziemy w kierunku aspołecznym, który jest dla mnie samobójczy, biorąc pod uwagę moje doświadczenia z Zachodu. Dominuje przekonanie wśród informatyków po obu stronach – zamawiającego i kupującego - ,że „my wiemy lepiej”. Nie liczą się konsultacje z użytkownikami, ich problemów nie bierze się w ogóle pod uwagę. To postawa, w której rację ma bardzo mądra i światła klasa średnia, wykształcona, z polotem, ze znajomością języków przeciwko klasie urzędniczej, która nie chce się uczyć nowych systemów, jest leniwa i nie chce przyjąć standardów.
Obserwuję to z rosnącym zaniepokojeniem przy systemach katastralnych. Taka porządna firma jak Intergraph, projektując system MATRA, doszła niechybnie do przekonania, że urzędnicy w ogóle nic nie umieją i trzeba im pewne sprawy narzucić odgórnie.
Tą samą ideologię, w żadnym wypadku – moim zdaniem - nieusprawiedliwioną, stosuje GUGiK – to jest absolutny autorytaryzm. Otóż, na podstawie mojego doświadczenia w pracy z geodetami powiatowymi, czy dzielnicowymi, mogę powiedzieć, że jest to czysta ideologia i to całkowicie fałszywa, która uniemożliwi wprowadzenie jakiegokolwiek systemu.


Dlaczego?
Aby wprowadzić do praktyki urzędniczej system informatyczny, należy nauczyć urzędnika obsługiwać ileś ekranów; trzeba tego urzędnika pytać; rozmawiać z nim, szanować go poznać procedury, które codziennie wykonuje . Tylko jak można z takim urzędnikiem rozmawiać i szanować go, jeśli się nim w istocie pogardza? Tak tworzą się konflikty. Znowuż wspomniany już Intergraph w sytuacji konfliktowej dzwoni do GUGiK. Natenczas przyjeżdża tamtejszy ważny kierownik, zwołuje zebranie i ochrzania tych urzędników samorządowych, żeby się wzięli do roboty.
Firma, wprowadzając systemy zarabia pieniądze i dostaje premie. A co z tego ma urzędnik, ucząc się nowego oprogramowania? Nic. W zasadzie, zostaje obciążony nauką nowego oprogramowania, przy tym nie ma żadnej motywacji. Uważam, że do urzędników należy podchodzić bardzo wyrozumiale i prowadzić dialog. Właśnie tak, ponieważ informatyka w administracji publicznej musi polegać na permanentnym dialogu z użytkownikami, z ludźmi, dla których się ten system tworzy.
Tylko w ten sposób odejdziemy od informatyki autorytarnej na rzecz informatyki społecznej, opartej na sprawdzonych w wielu krajach wzorcach, której pierwszym pytaniem jest: czy mój program odpowiada miejscu pracy i procedurom, które wykonuje urzędnik. Potem zastanawiajmy się nad tym, jaka to jest technologia.
Myślę, że firmy informatyczne stają nader często przed ścianą i muszą instynktownie poruszać się w gąszczu istniejących przepisów, które mają przekuć w algorytm programu komputerowego. Stąd wynika skłonność do narzucania technologii.
Zgadzam się. Rzeczywiście, większość błędów w systemach informatycznych nie jest spowodowanych pracą informatyków, tylko tym, że w trakcie realizacji projektu zmieniło się prawo; do tego działamy pod ogromna presją czasu, więc wprowadza się nowelizacje pisane na kolanie, a ludzie czują się tak, jakby mieli w ręku granat. U nas właśnie tak jest – wszystko jest postawione na głowie - jest pomysł wprowadzenia jakiegoś systemu informatycznego, najpierw tworzy się zasady tego systemu a na końcu robi się do niego prawo, po czym okazuje się, że nie można tego prawa dostosować do systemu. Obłęd.


Czy ma Pan na to lekarstwo?
Należy powołać rządową instytucję, która jeszcze w fazie inicjacyjnej planowanego systemu informatycznego zacznie rozmawiać o nim z potencjalnymi użytkownikami. Stanie się zatem swoistym kanałem komunikacyjnym pomiędzy nimi a urzędami centralnymi.
Profesor Józef Oleński z Uniwersytetu Warszawskiego, z moją niewielką pomocą, pracuje właśnie nad stworzeniem statusu takiej agencji, czy też urzędu, usytuowanej w strukturze rządu, która zajęłaby się informatyzacją – miałaby ona głos decyzyjny, tzn. żadne ministerstwo nie mogłoby rozpocząć projektu bez jej akceptacji. Wzorem jest francuska Agencja Rozwoju Elektronicznej Administracji.
Ten urząd musiałby absolutnie przestrzegać standardów i norm wymuszałby przestrzeganie standardów i norm. Z jego usług korzystałaby samorządy, ponieważ żadna reforma nie odbędzie się bez konsultacji z samorządem. W jego skład wszedłby również departament, który składałby się z samych fachowców, piszących programy i ofiarowujących je, ale bez obligacji przyjęcia. To na razie wstępne prace, najważniejsze, że rozmawiamy o tym i z samorządowcami i z posłami, ale także z informatykami.

  • Utworzono .
  • Kliknięć: 3213