- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4657
Oglądając programy informacyjne TVN i TVN24, nie możemy zapomnieć, że te telewizje prowadzą przeciwko nam autentyczna wojnę informacyjną polegającą na atakowaniu naszego zmysłu i słuchu przerobionymi kadrami i zmanipulowanymi sekwencjami filmowymi, których zadaniem jest odebranie nam poczucia rzeczywistości. TVN chce nas uśpić a raczej znarkotyzować, jest to stacja przypominająca dzisiaj działanie merichuany po wypaleniu której świat jest kolorowy, bezproblemowy a szczęście znajduje się w zasięgu ręki.
Każdy dziennik telewizyjny TVN ma na celu umocnienie władzy oligarchów postkomunistycznych (założycielem tej stacji jest przecież komunistyczny aparatczyk), których przedstawiciele są nam prezentowani jako prawdziwi kapitaliści i szczerzy demokraci. W rzeczywistości są oni zaprzeczeniem demokratów i kapitalistów. Ale dziennikarze TVN wyznają starą sowiecka zasadę : trzeba kłamać tak jakby mówiło się prawdę i mówić prawdę tak jakby się kłamało.
Każdy dziennik TVN broni – jak Częstochowy – rządu PO. Wykazałem to ostatnio w artykule pt. Dzisiejszy dziennik TVN szczyt ubeckiej prowokacj. Bez TVN poseł Palikot nie zaistniałby w polityce. TVN i ich mistrz Urban promują stalinowsko-leninowsko wzorce bohaterów antyreligijnych. W tej sowieckiej propagandzie Kościół Katolicki pełni rolę Szatana – wcielonego zła, a Palikot żołnierza Armii Czerwonej wysadzającego w powietrze (z uśmiechem na ustach) kolejne diabelskie budowle w których – o zgrozo – ludzie modlą się do ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa.
Przypomnijmy jak dziennikarze TVN przedstawili w swoich wypowiedziach morderstwo działacza PiS w lokalu tej partii w Łodzi. Już w parę minut po podaniu informacji o morderstwie w lokalu PiS w Łodzi, red. Miecugow stwierdził, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wypadkiem „banalnym”. W kilka godzin później red. Justyna Pochanke w dzienniku o godz. 19 prezentuje materiał informacyjny stwierdzając: "Jarosław Kaczyński po ataku na biuro poselskie zwołuje konferencję prasową i... sam atakuje".
Wynika z tego, że atak J. Kaczyńskiego jest tym samym co morderstwo. Jacek Pałasiński natomiast w artykule pt. „Obojętni na nienawiść” (Rzeczpospolita 29 października 2010 r) stwierdza z naiwną szczerością :
„Zdarzało się, że niektórzy Politycy Platformy Obywatelskiej nie pozostawali dłużni politykom Prawa i Sprawiedliwości – ale nie odwracajmy kota ogonem. Przemoc nie jest częścią arsenału politycznego umiarkowanych sił politycznych, chadecji, dzisiejszej polskiej lewicy czy liberałów. Posługują się nią polityczni ekstremiści. A niestety to, co wydawało się podczas swoich narodzin początkiem polskiej chrześcijańskiej demokracji, stało się destrukcyjną siłą ekstremistyczną, dla której przemoc słowna stała się orężem walki. Dlatego też zadałem w swoim blogu pytanie, czy to morderstwo nie było częścią jakiegoś” diabolicznego planu, (podkreślenie – moje)ale prawdopodobnie kryje się za tym po prostu choroba psychiczna.”.
Abstrahując od intelektualnej zawartości tego fragmentu, zdanie : „Dlatego też zadałem w swoim blogu pytanie, czy to morderstwo nie było częścią jakiegoś” diabolicznego planu” sugeruje - przynajmniej czytelnikowi wychowanemu w PRL-u, (jestem ostrożny), że to J. Kaczyński zorganizował zamach na siebie samego, czyli, że PiS zastosował metody polityczne spopularyzowane w „Człowieku z marmuru”.
Jak zapewne czytelnik pamięta w arcydziele A. Wajdy główny bohater jest wraz ze swoim przyjacielem oskarżony o kierowanie grupą terrorystyczną i na pytanie prokuratora, kogo to terroryści zamierzali zlikwidować bohater pracy socjalistycznej stwierdził, że samych siebie. Czekam z niecierpliwością na informacje, że M. Konradt został zaatakowany przez nieznanych sprawców których zamaskowane profile przypominały kaczki, a A.Wajda stwierdzi, że kamień o który się potknął na porannym spacerze podłożyli „oszaleli z nienawiści członkowie sekty politycznej.”. W świecie TVN -u 2 + 2 = nie 4 nie 5 nie 3 tylko „Jarosław Kaczyński”. TVN to telewizja pseudoelity ogłupiałej ze strachu i nienawisci do narodu, którego ponoć reprezentuje.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4281
Zbigniew Rybczyński rodził się w 1949 w Łodzi. Ukończył liceum plastyczne w Warszawie. Po szkole średniej przez rok pracował w Studiu Miniatur Filmowych jako animator. W 1969 rozpoczął studia na wydziale operatorskim łódzkiej PWSFTviT. Był uczestnikiem awangardowej grupy Warsztat Formy Filmowej. Podczas studiów i tuż po ich ukończeniu zrealizował, zgodnie z obranym kierunkiem, jako operator kilka etiud i filmów krótko- i średniometrażowych.
Po uzyskaniu dyplomu w 1973 realizował, oparte przede wszystkim na animacji, filmy autorskie w Studiu Małych Form Filmowych Se-Ma-For w Łodzi. Dwa lata spędził w Wiedniu, na kontrakcie Filmu Polskiego, zajmując się przede wszystkim pracą dydaktyczną. W 1983 otrzymał Oscara za wyprodukowany w studiu Se-Ma-For film „Tango” w kategorii Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany, przyznanym za rok 1982. Był to, co warto podkreślić, pierwszy Oscar dla Polaka.
Po tym wyróżnieniu zdecydował się pozostać w USA i tam powstawały jego następne filmy. „Tango” jest metaforą współczesnego świata, który podlega coraz procesom informatyzacji. Reżyser w genialnych obrazach oddał techniczny aspekt programowania tzw. pętlę a raczej pętlę nieskończoną, która występuje, kiedy programista źle skonstruuje warunek jej zatrzymania. O relacjach między filmem i informatyka czytaj tutaj
Rybczyński realizował filmy krótkometrażowe na taśmie wideo i wideoklipy na zamówienia stacji telewizyjnych. Od 1986 jego ulubioną techniką stało się wideo; system wysokiej rozdzielczości (High Definition - HD) umożliwia pracę nad filmem w integralnym związku z komputerem. W 1987 otworzył własne studio (Zbig Vision Studio) w Hoboken pod Nowym Jorkiem, gdzie produkował filmy w systemie HD. Zyskał ogromną popularność jako realizator wideoklipów muzycznych. W ciągu trzech lat powstało ich ok. 30. W ramach tego gatunku stworzył wideoklip do muzyki Johna Lennona (Imagine), uznawany za arcydzieło i często zaliczany ze względu na swój artyzm do gatunku filmowego. Studio w Hoboken produkowało także filmy reklamowe. Powstały tu jednak przede wszystkim najciekawsze dzieła Rybczyńskiego w systemie HD, Schody, Czwarty wymiar, Orkiestra i Kafka.
Film „Schody” jest arcydziełem naszego reżysera, który wykorzystując zdjęcia z filmu S. Eisensteina „Pancernik Potiomkin” nakłada na stare zdjęcia nowe postacie i nową akcje. Była to prawdziwa rewolucja w kinie. W tym czasie reżyser współpracował blisko z nieżyjącym już artystą malarzem Miłoszem Benedyktowiczem, korzystając z jego pomysłów scenograficznych. W 1992 zmuszony był zamknąć studio. Uciekając od komercji w sztukę bardziej ambitną, nie był w stanie utrzymać produkcji. W latach 1994-2001 przebywał w Niemczech, pracując w międzynarodowym eksperymentalnym ośrodku filmowym w Berlinie (CBF - Centrum für Neue Bildgestaltung), którego był współtwórcą. Wykładał też w Akademii Sztuki Medialnej (Kunsthochschule für Medien) w Kolonii, Columbia University w Nowym Jorku, Yoshiba University of Art and Design w Tokio. W 2001 powrócił do USA, gdzie kontynuował prace nad nowymi programami komputerowymi dla potrzeb produkcji filmowej. W 2009 roku Zbigniew Rybczyński po latach pracy za granicą zdecydował się powrócić do Polski. Podjął się prowadzenia Szkoły Animacji 3D i Efektów Specjalnych - Drimagine utworzonej przy Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Obecnie reżyser prowadzi na terenie Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu uczelnię o nazwie Wrocławskie Studia Technologii Wizualnych. Ośrodek ma zajmować się realizacją filmów i badaniami nad obrazem. Placówka kształcić ma specjalistów w dziedzinie multimediów.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4621
Zanim przedstawię mój punkt widzenia, który jest zdeterminowany faktem że sprawując funkcję wiceministra w latach 2005 -2007 miałem okazje zaznajomić się empirycznie i doświadczalnie z kolonialnym stosunkiem dyplomatów USA do Polaków, przedstawię fakty.
Z badań CBOS przeprowadzonych w styczniu 2011 roku, Amerykanie zajmują dziewiąte miejsce w rankingu najbardziej lubianych przez Polaków narodowości. Sympatię do obywateli USA deklaruje 43% Polaków, a niechęć 19%. Odsetek Polaków mających pozytywny stosunek do Amerykanów zmniejsza się każdego roku.
W 1993 roku sympatię do tej narodowości deklarowało 62% osób pytanych przez CBOS, w 1997 roku odsetek ten wynosił 64%. Największy spadek sympatii odnotowano między 2002 i 2003 roku (9 punktów procentowych). Od tego czasu Amerykanie są lubiani przez mniej niż połowę polskiego społeczeństwa. Rośnie też odsetek Polaków niechętnych Amerykanom, w 1997 roku swój negatywny stosunek do nich deklarowało 6% Polaków, od tego czasu odsetek ten wzrósł do 19%.
Nareszcie Polacy zamiast uwielbiać USA, oddaja im to co amerykanom się należy. W Stanach Zjednoczonych zawsze uważano Polaków za idiotów, bezmyślnych kretynów i alfonsów zagrażających cnotom amerykańskich dziewic. W książkach i filmach upowszechniano stereotyp durnych Polaczków umiejących się tylko bić i gwałcić.
W pamiętnej powieści „Młode lwy”, bohater – amerykański Żyd – w knajpie w Londynie w czasie II Wojny Światowej, obserwuje barbarzyńską bójkę polskich oficerów i na jej koniec mówi do kolegi : „to Polacy są głupi jak but, ale bić się umieją”. Takich książek i filmów można wymieniać setki, jeśli nie tysiące. Jak się nazywa największy kretyn i donosiciel w najpiękniejszej książce – wielokrotnie filmowanej – „Stąd do wieczności”?
Niech się czytelnik domyśli. Jest to wredna tępa kreatura, która umie tylko wywijać pięściami i donosić na kolegów. Główny bohater w kultowym filmie Kazana „Tramwaj zwany pożądaniem” – nazywa się oczywiście Stasiu Kowalski – niezapomniana rola Brando – ten typek (alfons – rzecz jasna) wyżywa się na biednej delikatnej amerykance doprowadzając ja do choroby nerwowej. W amerykańskiej kulturze masowej odgrywamy rolę umięśnionych idiotów, którzy umieją tylko kraść, gwałcić i donosić.
Amerykanie nami pogardzają. Przez pierwsze 10 lat tzw. III Rzeczpospolitej (prawidłowa nazwa PRL –bis) trwała nasz ślepa, niewolnicza miłość do USA, ale już wtedy można było się dowiedzieć o prawdziwych uczuciach amerykanów względem nas. W 1992 roku w USA ląduje premier rządu polskiego Olszewski, przyjmuje go prezydent Bush-senior i podczas rozmowy (opisanej przez doradcę premiera Z. Najdera) prezydent USA w ten sposób zwraca się do premiera niepodległego państwa:
- I zanim podejmiecie jakąś decyzje, zadzwoncie do naszego ambasadora on wam powie co robić.
Wszyscy Polacy obecni na spotkaniu czerwienią się ze wstydu i oburzenia: potraktowano nas jak wysłanników amerykańskiej, zamorskiej koloni. W dodatku prezydent Bush-senior i jego synalek, to w porównaniu z premierem Olszewskim czy Najderem intelektualne ćwoki. Powoli ta prawda, że amerykanie uważają nas za idiotów nie umiejących myśleć i pracować, dociera do szerszych kręgów opinii publicznej.
Za każdym razem, kiedy pomagamy USA czy to w Afganistanie czy Iraku, obiecuje się nam złote góry a następnie robi w konia czyli oszukuje. My wysyłamy naszych żołnierzy a amerykańscy politycy każą się po rękach całować za to, że zezwalają – łaskawie – sobie pomagać. W 2006 roku, pełniłem wtedy funkcję wiceministra w MSWiA, Polska zgodnie z dyrektywą UE wprowadziła paszporty biometryczne. Któregoś dnia odebrałem taki oto telefon z ambasady USA (urzędnik, który dzwonił wiedział, że będzie rozmawiał z wiceministrem).
- Halo, ministerstwo spraw wewnętrznych
-Tak.- odpowiadam lekko zdziwiony.
- Świetnie podobno wprowadziliście paszporty biometryczne nasi specjaliści chcą obejrzeć wasze bazy danych, przyjdą jutro. Czy Pan zrozumiał?
Zaniemówiłem z wściekłości, bo urzędnik ambasady USA, rozmawiał ze mną jak ze swoim podwładnym. Spytałem, starając się zachować spokój.
- Czy Pan zwariował ?
- Przepraszam, no przecież powiedziałem, że nasi specjaliści..
- Proszę pana – powiedziałem – gdybym, jako wiceminister rządu, zezwolił na obejrzenie danych przedstawicielom obcego państwa, to poszedłbym do więzienia.
- Że jak? – urzędnik był zdziwiony – przecież tak zawsze robiono.
Dowiedziałem się, że w latach 90-tych ambasada USA czyli urzędnicy IV stopnia, wydawali polecenia wiceministrom i ministrom rządów III Rzeczpospolitej.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4109
Ten film, myślę o „Prostej historii miłości” w reżyserii Arkadiusza Jakubika, przeszedł przez ekrany kin prawie niezauważony, wprawdzie został on nagrodzony Grand Prix w Konkursie Kina Niezależnego w Gdyni w 2010 roku, ale na tym koniec. Recenzenci byli bezradni wobec filmu, który może być przełomem w kinematografii polskiej. O czym jest ten film ? Jaka jest jego fabuła ?
Dwoje scenarzystów podczas podróży pociągiem na Hel wymyśla fabułę scenariusza filmowego o miłości między dwojgiem młodych ludzi. Film rodzi się na naszych oczach, widz jest świadkiem zawiłej historii przypadkowego spotkania zagubionej kobiety i pewnego siebie wręcz zarozumiałego mężczyzny ale jest też świadkiem tworzenia się filmu, bowiem równolegle z fabułą film przedstawia historie tworzenia siebie samego. W historii kina ten mechanizm ukazywania filmu w filmie nazywamy autotematyzmem.
Reżyser Arkadiusz Jakubik odwołuje się – przy pomocy różnych aluzji – do mistrzów tego gatunku : Antonioniego i Wajdy. Jednym z pierwszych filmów, wykorzystujący mechanizm autotematyzmu do stworzenia narracji było arcydzieło reżysera włoskiego Antonioniego „Powiększenie”. Centralną sceną filmu gdzie krzyżują się wszystkie wątki, jest scena w której ukryty za drzewem w Parku Tomasz – główny bohater - fotografuje całującą się parę. Zaalarmowana dziewczyna odwraca głowę , wyrywa się z objęć partnera, biegnie w stronę Tomasza i próbuje bezskutecznie odebrać mu aparat, w tym samym czasie kochanek znika a Tomasz robi jeszcze kilka zdjęć samotnej kobiecie. Kiedy wywołuje zdjęcia w pracowni okazuje się, że klisza utrwaliła szczegóły, których on w trakcie tej swoistej sesji – nie zauważył ; jakiś niewyraźny zarys czegoś białego w krzakach, które w wyniku wielokrotnych powiększeń przybiera kształt lufy oraz przerażający wyraz twarzy i skręcona postać mężczyzny. Czyżby ktoś go zabił pyta sam siebie Tomasz coraz bardziej zaintrygowany fotografią która odkryła mu drugie oblicze rzeczywistości. Zarys intrygi wyłania się z okoliczności warsztatowych, z trzasku migawki, z barwy negatywu, z procesu powiększania. Akcja filmu wynika ze zmetaforyzowanego procesu robienia zdjęć.
Jeszcze dalej posuwa się Andrzej Wajda w „Człowieku z marmuru”, który jest, filmem o robieniu filmu, filmem o innym filmie i dopiero z tej wielopoziomowej autotematycznej narracji dowiadujemy sie prawdy o rzeczywistości wyłaniającej się z nałożonych na siebie klatek negatywu. Już w tej chwili widzimy, ze utwór autotematyczny wyłania się nie z koncepcji osobistych artysty lecz z obiektywnych warunków materiału z którego on je tworzy, a jest to podstawowa zasada sztuki nowych cyfrowych mediów.
Film włoskiego reżysera można jednak także odczytać jako totalną krytykę „życia na niby” w którym rzeczywistość jest kreowana przez aparat fotograficzny czyli kamerę, odsłaniającą kulisy mechanizmu wykonywania zdjęć, Antonioni demaskuje kłamstwo na którym oparta jest cała technika robienia filmów. Jeszcze dobitniej ten wątek kłamstwa – tym razem nie tylko mediów, ale także epoki socjalizmu – widać w filmie A.
Wajdy.Jest to tym ważniejsze, że polski reżyser dokonuje tej wiwisekcji na własnych filmach, ukazując ich kuchnie zarówno techniczną jak i ideologiczną ostrzega widzów przed kłamstwem filmu jako maszyny do produkowania kłamstwa. „Człowiek z marmuru” jest nie tylko autokrytyką swej postawy jest także potężnym ostrzeżeniem przed uniwersalnym kłamstwem kina, dlatego autotematyzm można traktować jak okno na świat, jako technikę umożliwiającą nam utrzymanie kontaktu z prawdziwą a nie tylko wirtualną rzeczywistością.
Metoda autotematyczna demaskując coraz bardziej wyrafinowane techniki filmowe , umożliwia nam rozróżnienie rzeczywistości od wirtualnego świata w którym jesteśmy zatopieni.
Arkadiusz Jakubiak posługuje się także metodą autotematyzmu, jednak jego film idzie o wiele dalej niż dziełą jego mistrzów. „Prosta historia miłości” wyraża bowiem uniwersalny niepokój człowieka ery Internetu, niepokój , że ludzie żyją w „rzeczywistości bez rzeczywistości”, że czas rzeczywisty nasza codzienna realność (którą należałoby pisać w cudzysłowie), jest odbiciem manipulacyjnych zabiegów elektronicznych mediów, które przy pomocy codziennego potopu obrazów, zabijają w ludziach wrażliwość na życie odbierając mu sens.
Ten niepokój powoli staje się obsesją nie tylko takich uczonych jak Baudrillard czy Virilio, lecz jest także niepokojem coraz większej liczby internautów. Jest to niepokój cywilizacyjny, wyrażony najdoskonalej w kultowym filmie pt. „Matrix”. Jest to niepokój coraz częściej przedstawiany przy pomocy metody autotematycznej tak jak w debiutanckim filmie Jakubika p.t : "Prosta historia o miłości". . Jest to – podkreślmy raz jeszcze -opowieść o powstawaniu filmu. Na oczach widzów powstaje fabuła, kreowani są kolejni bohaterowie a oni sami zostają wciągnięci w kilkupoziomową wirtualną opowieść na granicy rzeczywistości i fikcji.
Jak każdy wybitny film, „Prosta historia miłości” przywołuje z pełna premedytacją arcydzieła kina światowego i polskiego, przede wszystkim rozpoznajemy co chwile ciągłe aluzje do „Pociągu” Kawalerowicza. Reżyser chce zedrzeć zasłonę z wirtualnej rzeczywistości w której zanurzony jest człowiek ery społeczeństwa informacyjnego Ery Internetu. Autotematyzm w tym filmie jest prawdą o wirtualnej rzeczywistości.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4323
Dlaczego tylko w Europie Zachodniej i Centralnej rozkwitły sztuki plastyczne, które w konsekwencji doprowadziły do powstania filmu? Dlaczego inne cywilizacje nie dawały wolności artystom, tej wolności, która jest kamieniem węgielnym katolicyzmu, czego dzisiaj jużnikt nie pamiętaPierwsze pytanie jakie powinien zadać sobie badacz mediów -filmu, telewizji, internetu - brzmi : jaka tradycja kulturowa doprowadziła do rozkwitu w Europie rozmaitych obrazów do bogactwa sztuk plastycznych ? Innymi słowy badacz mediów powinien spróbować przedstawić wpływ tradycji katolickiej na rozwój malarstwa europejskiego.
Jak wiadomo święto Ortodoksji obchodzone w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu od roku 843 potwierdza przyzwolenie na przedstawienie Boga i kult świętego obrazu. W rezultacie sztuka ikony, niemal unicestwiona przez ruch obrazoburczy, rozkwita na Zachodzie na nowo. Przypomnijmy, że w Bizancjum zawsze istniał kireunek wrogi wobec obrazów, który nasilił się w VIII wieku wśród wielu biskupów i teologów, aż w końcu przerodził się w „ikonoklazm” czyli niszczenie obrazów. Religijną część oddawaną obrazom odrzucał on jako pogańskie bałwochwalstwo, powołujac się przede wszystkim na starotestamentowy zakaz sporządzania obrazów. Na Zachodzie, kluczowym tekstem, wyjasniającym kwestię przedstawiania Boga jest niewątpliwie list papieża Grzegorza Wielkiego z roku 600, adresowany do biskupa Marsylii Serenusa, który kazał zniszczyć obrazy w episkopalnym mieście.
Katolicyzm dał wolność artystom
Obraz jest przydatny, pisze papież, ponieważ uczy niepismiennych prawd wiary i rozbudza w nich pobożność. Inaczej mówiąc, zamiast stawiać kwestie obrazu na płaszczyźnie metafizycznej – tak, jak to było w Bizancjum – papież stawia ja na gruncie retoryki i pedagogiki. Jak pisze Alain Besancon :
„Wynikaja z tego trzy podstawowe skutki. Przede wszystkim obraz nie jest przedmiotem świetym. Jest jedynie pomocniczym dodatkiem do prawdziwych środków zbawienia czyli sakramentów i Pisma Świetego. Następnie , pełniac właściwią sobie funkcje, obraz może korzystać ze wszystkich metod i sposobów sztuki starożytnej, zawsze przykładowej, żeby uczyć, przekonywać i podobać się.”.
Innymi słowy nie ma sztuki specyficznie chrześćjańskiej. Malarz, artysta może uzywać rozmaitych środków żeby sztukę uprawiać. Nie wymaga się od niego nawet cnoty . Może być grzesznikiem, podczas gdy jego kolega malarz ikon, musiał przed rozpoczęciem pracy przystąpić do modlitwy i oczyszczenia się. Artysta zachodni jest wolny, nie ciążą na nim teologiczne zakazy i nakazy. Właśnie na tym polega zdumiewajaca płodność sztuki zachodniej : na wolności wobec teologii. Kościół Katolicki uwolnił wyobraźnie i geniusz artystów i w połączeniu z przekonaniem , – tym razem teologicznym -, ze wszystko co stworzył dobry Bóg jest piekne, przyczynił się do powstania symbolizmu.
Chrześćjaństwo stworzyło mowę Internetu
W tym miejscu warto podkreślić fakt, że chrześćjaństwo stanowi w Europie najbardziej uderzajacy i znamienny przykład doświadczenia przekazywania symbolicznego, metody ewangelizacyjne są wczesnym świadectwem geniuszu w sferze kompresji, grafiki, i literatury a stąd wniosek, że nośniki ewangelizacyjne wczesnego chrześćjaństwa są pierwszym odpowiednikiem paradygmatów elektronicznych mediów. Bowiem podstawowymi pojęciami opisujacym funkcjonowanie „nowych mediów”, jest pojęcie „wariacyjności” , które oznacza, ze obiekt nowych mediów nie jest czymś ustalonym raz na zawsze, ale raczej czymś co istnieje w wielu odmiennych od siebie wersjach, oraz pojęcie „miksacji” polegające na mieszaniu różnych stylów a także mieszaniu tworzyw z różnych sztuk n.p fotografii z kreskówką, czy poezji z plakatem.Te paradygmaty szczególnie „miksacja” są ulubiona metodą chrześćjańskich misjonarzy, którzy w swej codziennej akcji odciążają przekaz z treści logicznych i teologicznych, aby zaprezentować warstwom niepiśmiennym zbiór symboli wiary chrzęśćijańskiej w formie emblematów : Krzyż, monogramy, JHS (Jezus Hominum Salwator), ryba – co Ligia rysowała na piasku Wincjuszowi ? – baranek, szopka Bożo Narodzeniowa i.t.d. Te „wizualizacje” jakby powiedział dzisiejszy specjalista od reklamy – zapewniają transnarodowy przekaz (chciałoby się napisać telewizyjny) zrozumiały lub raczej odczuty i zrozumiały przez niepiśmiennych.
Wcielenie Chrystusa symbolizuje współczesne techniki medialne
Niektórzy badacze n.p R.Debray uważają, że Komunia Świeta czyli dogmat rzeczywistej obecności ciała Chrystusa w maleńkim plasterku chleba jest eucharystyczną „kompresją” będącą odpowiednikiem wspołczesnej techniki plastycznej zwanej „kompresją kierowaną”. Twórca mediologi twierdzi także, że :
„Tajemnica Wcielenia (Chrystus jako pierwszy mediator) wyróżnia się niczym największa rewolucja intelektualna w historii dwóch minionych tysiącleci. Dzięki niej trwa era chrześćjaństwa /…/. Dzieki temu dogmatowi-matrycy na monoteistycznym Zachodzie istnieją obrazy, podczas gdy dwa pozostałe monoteizmy je wykluczają ; możliwe stało się figuratywne wstawiennictwo wobec boskości. Dzieki Wcieleniu staliśmy się cywilizacją malarstwa, kina a dziś wideo (Hollywood narodził się na II soborze Nicejskim w 787 roku).”.
Francuski filozof stwierdza fakt ewidentny dla wszystkich badaczy współczesnych mediów dysponujacych wykształceniem teologicznym i filozoficznym, jednocześnie jednak ta zależność jest po prostu nie przyjmowana do wiadomości przez post modernistyczna naukę. Dlaczego ?
Awangarda contra katolicyzm
Powróce teraz do ewolucji malarstwa w Europie które nieprzerwanie do renesansu kwitnie i się rozwija obdarzajac nas arcydziełami realizmu będących jednocześnie symbolicznym wyrazem Stworzenia. Otóż od końca wieku XIX artyści zaczeli odwaracać się od rzeczywistości plecami.
Kiedy czyta się pisma Kadinskiego widać wyraźnie, że interesuje go tylko doświadczenie wewnętrzne , to samo a może jeszcze dobitniej stwierdza inny rosyjski awangardzista Kazimierz Malewicz pisząc, że : „wszystko co określało przedmiotowo-ideową strukture życia i „sztuki” : idee, pojęcia, przedstawienia…, wszystko to artysta odrzucił aby dać posłuch czystemu odczuciu.”. A.Besanson pisze, że Kadinsky :
„wyraża swe głębokie ja, bedące przedłużeniem boskich mocy, w formach i barwach zupełnie od rzeczywistości zewnętrznych oderwanych. Kadinsky odwraca się plecami do tradycji chrześćjańskiej.”.
Malarz ten i jego koledzy awangardziści z trzech wymiarów rzeczywistości : Boga, natury i duszy, wykreśla naturę, żeby zostawić dusze sam na sam z Bogiem, sa oni przekonani, że mogą przedstawić absolut rezygnując z jakichkolwiek odniesień do natury. Jest to przekonanie typowo gnostyckie.
Wynika z tego jednoznacznie, że natura która jest jedynym zdroworozsądkowym dowodem istnienia Boga w gruncie rzeczy nie istnieje naprawde, że to co się naprawde liczy to wewnętrzny ciągle zmieniajacy się świat artysty oderwanego od rzeczywistości, zapatrzonego w drgania swojej duszy, która jest prototypem wirtualnego nierzeczywistego świata.
Według postmodernistycznych filozofów to właśnie zniszczenie tradycji chrześćjańskiej umożliwiło powstanie internetu i jego specyficznej wypranej z natury, sztucznej i nierzeczywistej kultury. Czy mają racje ? Czy przypadkiem nie jest obowiązkiem mediologów odwołujacych się do tradycji chrześćjańskiej odczytać na nowo chrześćjańską tradycje z perspektywy funkcjonowania elektronicznych mediów i podjąć polemikę i analize z awangardą malarską pierwszej połowy XX wieku, która pierwsza odrealniła świat ?
Są to pytania zasadnicze dla naszej samowiedzy, ale także dla samowiedzy „wirtualnej rzeczywistości”, która z dnia na dzień z godziny na godzinę unicestwia coraz bardziej rzeczywistość w której chodzimy na spacery, jemy obiad i śniadanie, dotykamy przedmiotów, i obawiamy się, że już niedługo będziemy tacy jak autystyczne dzieci, które aby coś poczuć biją z całej siły głową w ścianę.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4092
Zdjęcia aktorek z drugiej połowy XX wieku, maja nadal nieodparty urok. Seksapil S.Loren czy C.Deneuve jest zupełnie inny od erotyzmu dzisiejszych sław. Warto je znowu zobaczyć, kiedy były u szczytu sławy
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 7647
W dniu dzisiejszym 13 września 2012 roku dziennik TVN był pośmiewiskiem dziennikarskim godnym nauczycieli pana Waltera (założyciela stacji) i jego samego, którzy w latach 70 –tych XX wieku stworzyli komunistyczną telewizyjna propagandę w celu odwrócenia uwagi Polaków od coraz bardziej katastrofalnej sytuacji ekonomicznej.
Czytaj więcej: Dzisiejszy dziennik TVN - szczyt ubeckiej prowokacji
- Szczegóły
- Kategoria: Media
- Odsłon: 4548
Bernard – Gerard Depardieu żyje z żoną i synkiem w uroczym domu na prowincji w okolicach Grenoble. Pewnego dnia w sąsiedztwie zamieszkuje małżeństwo Bauchardów. Bernard i pani Bauchard – grana przez Fanny Ardant - kilka lat wcześniej stanowili parę namiętnych kochanków, i są zaskoczeni niespodziewanym spotkaniem. Oboje zachowują milczenie, a nawet zaczynają się unikać. Dopiero przypadkowe spotkanie wyzwoli dawne uczucia i doprowadzi do rozpoczęcia ognistego romansu, które kończy się podwójnym morderstwem lub „miłosnym samobójstwem”. Pani Buchard w trakcie – ostatniego – miłosnego stosunku, w momencie kulminacyjnym strzela w skroń swojemu ukochanemu, a następnie zabija siebie. Tak wyglada scenariusz "Kobiety z sasiedztwa".