- Szczegóły
- Kategoria: Internet
- Odsłon: 8396
Specjaliści są zgodni: rozwój Internetu przyczynił się do eksplozji handlem kobietami i dziećmi i upodobnił nasz wiek do makabrycznego okresu „handlu żywym towarem” w XVIII i XIX wieku, którego likwidacja była naczelnym hasłem rodzących się ustrojów demokratycznych. Dzisiaj zasady demokracji rządzą światem, w jej imię USA wywołuje kolejne wojny, a jej zasady są właśnie gwałcone głownie w krajach demokratycznych w których handel kobietami i dziecmi kwitnie. (Jak internet pomaga rozwojowi prostytucji - czytaj tutaj)
Przy czym kobiety traktowane są identycznie jak murzyni przewożeni w XIX wieku z Afryki na plantacje w południowych stanach USA. Swego czasu głośno było o grupie 60 Rosjanek, zwabionych przez fałszywą agencję pracy ; na kobiety, zamiast obiecanego zatrudnienia, czekało porwanie, a następnie wywiezienie do Turcji.
Spośród pięciu tuzinów dziewczyn zapakowanych do przemysłowego kontenera, podróż przeżyła jedynie połowa. Te które ostały się przy życiu, w ciągu następnych kilku dni, były brutalnie bite i gwałcone, natomiast ostatecznie załadowane do niewielkich łódek, którymi miały zostać przewiezione do greckich domów publicznych. Nieszczęśliwie dla nich, przemytnicy zostali zauważeni przez grecką straż przybrzeżną, w wyniku czego, przestępcy postanowili pozbyć się "zbędnego ładunku", wyrzucając go za burtę. Jeden z organizatorów handlu kobietami w taki sposób scharakteryzował, przed sadem swoja pracę.
"Dlaczego handlowałem ludźmi? Bo ludzie to towary z którymi nie trzeba się specjalnie cackać. Ich przewóz jest prostszy, niż np. przewóz narkotyków - kopniesz takiego w tyłek i zrobi, cokolwiek mu powiesz. A do tego, jeśli cię złapią, to kary są mniejsze, niż za prochy...".
Powyższy cytat to zeznanie gangstera, prawomocnie skazanego przez sąd za handel ludźmi. Słowa te padły na sali rozpraw, zaś oskarżony - wypowiadając je - czuł się niezwykle pewny siebie, ponieważ wiedział, że jego wypowiedź choć jest na wskroś cyniczna i brutalna, zawiera w sobie samą prawdę.
To właśnie dlatego ONZ szacuje, iż w "światowym obrocie" znajduje się obecnie od dziesięciu do trzydziestu milionów żywych towarów, z czego przeznaczeniem ok. 80% z nich jest świadczenie usług seksualnych. Wiadomo jednak, że statystyki zaniżają co najmniej trzykrotnie zjawisko „handlu żywym towarem”. Jest on nie do ogarniecia m.in. dlatego, ze często do tego typu transakcji uzywa się legalnych metod przede wszystkim ogłoszeń w Internecie.
Wiadomo, ze potencjalnymi ofiarami są kobiety w wieku od 20 do 24 lat, wystarczająco młode do pracy w seks-biznesie, zarazem na tyle dorosłe, by nie budziły zbytniego zainteresowania pograniczników. Wrogiem kobiet okazują się nie tylko przestępcy, ale ich własna ignorancja. – Dramat polega na tym, że przekraczają one granice dobrowolnie.
Dziewczyny pochodzą najczęściej z małych miasteczek i wiosek. Bardzo pragną zarobić, nie znają świata, najczęściej ledwo skończyły zawodówkę, stąd ogłoszenie w prasie: „Kelnerki bez znajomości języka do Belgii” traktują jak objawienie.. Nigdy nie wiadomo, czy ogłoszenie zachęcające do zbierania sałaty we Włoszech to pułapka, czy faktycznie korzystna propozycja. Policja zwykle odpowie, że „nie stwierdzono przestępstwa”, prasa za treść ogłoszeń nie odpowiada, a kobieta pozna prawdę dopiero na miejscu. Coraz częstsze są przypadki, że dziewczyna znajduje „przyjaciela” właśnie w internetowym czacie.
Według raportu Carringtona i Hearna, przygotowanego w 2003 r. na zlecenie ONZ, liczba ofiar handlu ludźmi na całym świecie wynosi rocznie od 700 tysięcy do 4 milionów osób. W samej Europie liczba ta wynosi od 200 tysięcy do 500 tysięcy osób, głównie chodzi o kobiety i dzieci. Dzisiaj te liczby można śmiało pomnożyć przez trzy.
Ostatnio sprawą postanowił zająć się "CNN" nagłaśniając inicjatywę Australijki Christine Caine, która od 4 lat gorąco nawołuje do pomocy kobietom porwanym przez współczesnych handlarzy niewolnikami. Jej plan jest prosty: pomagać po kolei każdej dziewczynie z osobna. Zapoczątkowana przez Caine kampania: "The A21 Campaign", ruszyła w 2008 roku (nazwa to skrót od "abolishing injustice" in the 21st century, czyli znoszenie niesprawiedliwości w XXI wieku), natomiast jej celem jest walka z handlem ludźmi w południowej Europie.
Christine Caine pierwszy raz zetknęła się z tym zjawiskiem w 2007 roku, kiedy to na greckim lotnisku w Salonikach dostrzegła dziesiątki osób z tablicami przedstawiającymi fotografie zaginionych dziewczyn. Jednak szybko okazało się, że kobiety z bannerów wcale nie zaginęły, a zostały porwane i wywiezione do różnych europejskich domów publicznych. Wstrząśnięta tym procederem Caine, mówi: "Żaden człowiek nie ma prawa sprzedawać lub kupować drugiego człowieka. Bo ludzie to nie towary." A jednak, okazuje się, że w rzeczywistości jest wręcz przeciwnie.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Internet
- Odsłon: 4360
Udostępnianie plików w sieci P2P na własny użytek jest legalne, nawet jeśli pobieranie pliku zostało zakończone - tak rewolucyjną opinię wyraził portugalski Prokurator Generalny. To odpowiedź na akcję antypirackiej organizacji ACAPOR, która chciała w przeszłości zapchać portugalski system sprawiedliwości skargami na piratów.
O wyczynach antypirackiej organizacji ACAPOR głośno było na początku zeszłego roku. Antypiraci chcieli zwrócić na siebie uwagę, ogłaszając zamiar przeładowania systemu sprawiedliwości skargami na użytkowników P2P. Gdyby coś podobnego zrobiła organizacja walcząca o wolność słowa, byłby to akt agresywny, ale antypiraci twierdzili jedynie, że chcą podnieść świadomość wymiaru sprawiedliwości w zakresie naruszeń praw autorskich.
Wspomniane skargi zostały dostarczone w efektownych pudłach, przez ludzi w koszulkach z napisem "piractwo jest nielegalne". Prokurator generalny miał niestety inne zdanie na ten temat, o czym doniósł przedwczoraj portugalski serwis Exame Informática i za nim TorrentFreak.
Prokurator odmówił ścigania piratów, wskazując na trzy istotne kwestie:
Wymianę plików w sieci P2P można uznać za legalną w granicach wolności słowa oraz prawa dostępu do dóbr kultury. Wymiana zachodzi wśród użytkowników konkretnej sieci i nawet jeśli ktoś udostępnia plik, nie pobierając go, nie łamie prawa. Co ważne, taka wymiana plików nie ma charakteru komercyjnego. Adres IP nie wskazuje osoby, która mogła dokonać naruszenia praw autorskich.
Nawet gdyby P2P było nielegalne, sami artyści powinni jednoznacznie zadeklarować, że nie autoryzowali rzeczonej wymiany plików.
Oczywiście przedstawiciele ACAPOR są oburzeni i uważają, że prokurator dokonał takiej interpretacji prawa, która pozwoliła mu na odrzucenie sprawy będącej bądź co bądź obciążeniem dla wymiaru sprawiedliwości.
Akcja antypiratów mogła być zwyczajnie nielegalna. Kto dał im prawo do zbierania informacji o adresach IP? Jakich narzędzi do tego użyto? Czy organizacje antypirackie to jakieś organy ścigania, które mają prawo robić takie rzeczy?
Powyższe pytania należałoby zadawać częściej. Można się dziś spotkać z opiniami ekspertów o tym, że adres IP należałoby traktować jak daną osobową, zatem dlaczego antypiraci te dane zbierają? Jakie są gwarancje, że adresy IP zostały pozyskane w wiarygodny sposób, a nie po prostu wymyślone lub pobrane z przypadkowej bazy?
Portugalski prokurator wykazał się rozsądkiem i szkoda tylko, że nie był to sąd. Nadal bowiem nie mamy nic ponad zwykłą interpretację prawa. Być może antypiraci z ACAPOR będą chcieli oprzeć sprawę o sąd i może to dać ciekawe efekty. Nie można jeszcze uznać, że P2P jest w Portugalii legalne, za to można powiedzieć, że niektóre władze tak je postrzegają.
Piotr Piętak (źródło - Le Monde www.di.com.pl)
- Szczegóły
- Kategoria: Internet
- Odsłon: 4475
Urodziny znajomego, imieniny matki? Facebook oferuje od dzisiaj jednym kliknięciem zakup prezentu z jednoczesnym dostarczeniem go do domu. Ta nowa funkcja jest rozwinięciem klasycznych informacji zamieszczanych na Facebooku o różnych wydarzeniach typu, urodziny, imieniny, śluby czy narodziny. (O ekonomii portali społecznościowych czytaj tutaj)
Amerykańska firma postanowiła pójść dalej, pozwalając użytkownikom sieci społecznej jednym kliknięciem wysłać prawdziwe prezenty do swoich kontaktów.Użytkownik może wybrać dowolny rodzaj prezentu nawet skarpetki: maksymalny koszt daru nie powinien przekraczać jednak 50 dolarów w celu ułatwienia tzw. zakupów impulsowych.
Ze swojej strony, odbiorca otrzyma zawiadomienie stwierdzające, że przyjaciel kupił coś mu kupił. Może ona, w przypadku odzieży, wybrać rozmiar i kolor, zmienić smak zakupionego ciast .. lub wymienić swój dar przeciwko drugiemu. Oczywiście, wszystkie to pojawi się na ścianie u dwóch zaangażowanych osób w wymianę handlową.
Facebook dokonując jednak tej swoistej rewolucji, zmienia się coraz bardziej z portalu społecznościowego w firmę pośredniczącą w zakupach, co wg. ekonomistów może mu przynieść ogromne dochody. Celny strzał firmy.
red. mediologia.pl (źródło - Le Monde, Liberation)
- Szczegóły
- Kategoria: Internet
- Odsłon: 4243
Tempo zmian i ciągle ewoluujące – oraz coraz bardziej wyrafinowane – wymagania klientów są tak znaczne, ze firmy chcące zaspokoić zewnętrzne potrzeby nie mogą już polegać wyłącznie na własnych zasobach i relacjach z wypróbowanymi partnerami biznesowymi. Firmy muszą umieć nawiązywać kontakty z internautami i nauczyć się współpracować z konkurentami, partnerami i klientami.
Klienci pragną przede wszystkim coraz szybszego wprowadzania innowacji i chcą uczestniczyć w kontroli jej upowszechnienia. Nie zgadzają się na narzucanie przez firmy standartów, które mogą być niezgodne ze standartami domowych komputerów.
Co to jest wikinomia
Wikinomia jest synonimem współpracy miedzy przedsiębiorcami i internautami. Tą nowa formę organizacji nazwano partnerstwem. Zasada partnerstwa jest stosowana na masowa skalę w mediach, rozrywce i kulturze oraz na rynku oprogramowania, jednak w ostatnich latach coraz częściej stosują ją firmy produkujące dobra materialne, takie jak samochody, rowery, samoloty czy motocykle.
Wikinomia sprawdza się przede wszystkim w dziedzinie dóbr informacyjnych, ponieważ dobra te łatwo podzielić na szereg podzespołów (programów), zwanych modułami, które następnie można złożyć w finalny produkt. Jeżeli dobra materialne będzie się projektować tak by składały się z wielu wymiennych części, które z łatwością można zamienić bez szkody dla funkcjonowania całego produktu to wtedy luźno powiązani ze sobą dostawcy mogą zająć się projektowaniem i produkcją komponentów z których złożony jest produkt finalny.
Jednak w wikinomii coraz trudniej zdefiniować firmie co jest jej najwartościowszym aktywem intelektualnym, ponieważ zatajanie jakichkolwiek informacji może doprowadzić do porażki całości projektu. Wikinomia to umiejętność współpracy, ta cecha jest paradygmatem kultury chińskiej i właśnie tam, po złagodzeniu przepisów pod koniec XX wieku prywatne firmy w krótkim czasie przejeły państwowe zakłady produkujące motocykle i w ciągu kilku lat stosując metody produkcji partnerskiej osiągnęły spektakularne sukcesy.
Sukces Chin
W 1997 r. producenci z Chin sprzedali 10 mln. motocykli, w 2001 11,5 mln., a w 2004 – 15 mln maszyn. W 2005 r. eksport motocykli wyniósł 7 mln sztuk (w porównaniu z mniej niż 500 tys. w 2000).Chińskie fabryki produkują motocykle na rynki Indii, Pakistanu, Wietnamu i powoli wypierają z rynku azjatyckiego swych japońskich mistrzów, Hondę. Prawdą jest bowiem, ze chiński sukces związany jest z imitacją i podrabianiem wzorców japońskich z jednoczesnym wprowadzeniem do produkcji motocykli orginalnych zasad produkcji partnerskiej.
Bowiem w przeciwieństwie do Japończyków, Chińczycy podkreślają modułową architekturę motocykli, która pozwala licznym dostawcom na dołączanie składowych podsystemu (np. systemu hamowania) do standartowych interfejsów. W ten sposób zaawansowane projekty przedstawiane są w postaci ogólnych założeń, które umożliwiają dostawcom na wprowadzanie zmian w komponentach, bez równoczesnego modyfikowania całej architektury. Specjaliści nazwali ten samoorganizujący się system projektowania i produkcji „zdecentralizowana modularyzacją”.
Polska na szarym końcu
Wikinomia jest w Polsce praktycznie (poza kilkoma uniwersyteckimi środkami) nieznana i niepraktykowana, brak kultury kontraktu, brak wzajemnego zaufania i bezdyskusyjne propagowanie w środkach masowego przekazu przebrzmiałych dogmatów liberalnych z XIX wieku, uniemożliwia przystosowanie się naszym firmom do liberalizmu ery Internetu, który słowo „konkurencja” zastąpił słowem „współpraca” i „samoorganizacja”. Nasze - z każdym dniem coraz większe – opóźnienie cywilizacyjne wynika głównie z tego , ze pod pojęciem liberalizmu rozumiemy i co gorsza praktykujemy, zasady zarzucone przez współczesnych przedsiębiorców, liberałów z krwi i kości a nie dogmatyków wspominających stare dobre czasy.
Liberalizm współczesny dokonał asymilacji swoich wczorajszych przeciwieństw, a w Polsce nawet tego nie zauważono, mimo gwałtownego rozwoju kultury internetowej w naszym kraju. Według przeprowadzonych przez Boston Consulting Group badań, polska gospodarka internetowa osiągnęła w 2009 roku wartość 35,7 mld zł, czyli 2,7% wartości PKB. To więcej, niż w krajach południowej Europy, jednak dwukrotnie mniej niż w Europie Północnej.
Raport zawiera również przewidywania związane z przyszłością: w ciągu najbliższych pięciu lat, gospodarka internetowa – wg specjalistów z BCG - będzie rosła dwukrotnie szybciej niż PKB – o około 14% rocznie – i w 2015 roku osiągnie wartość co najmniej 4,1% PKB, a to oznacza, że Internet będzie miał wówczas wyższy udział w PKB niż sektor finansowy, energetyczny czy ochrona zdrowia.
I będzie rósł dwukrotnie szybciej niż PKB. Wynika z tego , że w czasach niepewnego rozwoju gospodarki światowej, Internet może stać się motorem rozwoju polskiej gospodarki.
Czy tak się stanie ? Podstawowe pytanie jakie zadałem sobie podczas lektury raportu jest następujące : czy eksperci z Boston Consulting Group dysponują odpowiednią metodologią do obliczania tego typu wskaźników ? W jaki sposób obliczyli oni wielkość e-gospodarki ? Otóż w najprostszy z możliwych ; zsumowano transakcje kupna i sprzedaży, płatności dokonane online, usługi internetowe (np. reklama), opłaty za dostęp do Internetu czy inwestycje w infrastrukturę telekomunikacyjną. I wyszło 35,7 mld zł.
Są to wskaźniki elementarne, które odpowiadają na pytanie kto napędzą gospodarkę internetową? BCG wyliczyło, żegłównie konsumenci, którzy wygenerowali aż 62 proc. całej "internetowej" części PKB. Z tego aż 70 proc. przypada na handel elektroniczny, 19 proc. na dostęp do sieci i 11 proc. na wydatki na sprzęt. Natomiast na drugim końcu jeśli chodzi o udział w gospodarce internetowej jest administracja publiczna. W 2009 r. wytworzyła 5 mld zł, czyli jedynie 0,4 proc. PKB.
Z danych tych wynika jeden bardzo optymistyczny wniosek, że społeczeństwo polskie wierzy - i to bardzo - w rozwój gospodarki internetowej, , jednocześnie jednak te właśnie dane dowodzą niezbicie, że jeżeli chodzi o poziom gospodarki elektronicznej w naszym kraju to znajduje się on kilka szczebli niżej od krajów wysoko rozwiniętych.
Cywilizacyjnie nadal jesteśmy krajem zacofanym. Dlaczego ? Odpowiedź na to pytanie zawarta jest postrzeganiu Internetu przez firmy, , w niewielkim stopniu korzystają z możliwości, jakie daje Internet. Wprawdzie niemal wszyscy mają dostęp do sieci i adres e-mail, ale często na tym się kończy.
Tylko 30 proc. firm korzysta z zaawansowanych narzędzi umożliwiających np. automatyczne zarządzanie zapasami, 12 proc. przedsiębiorstw zaopatruje się w Internecie, a zaledwie 8 proc. udostępnia swoją ofertę w sieci. W takie sprawy, jak reklama w sieci, płatności internetowe czy obecność na portalach internetowych, angażuje się mniej niż 15 proc. firm. Najgorzej wygląda jednak aktywność firm na portalach społecznościowych – tylko 8% próbuje nawiązać kontakty z klientami przy pomocy portali Dlaczego tak mało? "Bo w naszej branży to niepotrzebne" - powtarzają badani przedsiębiorcy.
I właśnie ta odpowiedź świadczy, że nasz kraj jest zapóźniony cywilizacyjnie, bowiem na całym świecie firmy – zgodnie z zasadami wikinomii – firmy wciągają internautów do współpracy korzystają z ich wiedzy i doświadczenia. Wnioski z tych rozważań są raczej smutne : zaciekły konflikt społeczno-polityczny rozdzierający na dwa „narody” polaków, likwidujący jakikolwiek dialog pomiędzy nimi uniemożliwia wprowadzenie w Polsce wikinomii , której funkcjonowanie oparte jest na permanentnym dialogu, wymianie opinii i doświadczeń między internautami. Polityka – a może nawet demokracja – jest w naszym kraju wrogiem współczesnej cywilizacji.
Piotr Piętak
- Szczegóły
- Kategoria: Internet
- Odsłon: 4258
Opublikowany został coroczny raport "Norton Cybercrime Report 2012" z którego wynika, ze na świecie codziennie 1,5 miliona ludzi pada ofiarą cyberprzestępców. Generuje to koszty 110 mld dolarów rocznie. Analitcy podkreślają, że najważniejszym problemem jest absolutna nieświadomość użytkowników Internetu czy smatphonów, że przestępcy internetowi wkraczają do sieci społecznościowych i urządzeń mobilnych a użytkownicy nowoczesnych technologii wciąż nie zdają sobie z tego sprawy. Dlatego cyberprzestępczość kwitnie się rozwija. Brak świadomości, że śieć jest niebezpieczna jest główną siłą napędową rozwoju cyberprzestępczości. O tym problemie pisaliśmy tutaj
Raport "Norton Cybercrime Report 2012" unaocznił, że ponad połowa badanych nie ma pewności, czy ich komputer jest aktualnie „zainfekowany przez wirusy” czy jest "czysty". 3/10 internautów nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia ze strony cyberprzestępców lub nie wie, jak chronić się w sieci. Połowa badanych korzysta jedynie z podstawowej ochrony antywirusowej. Wielu dorosłych internautów nie wie, jak działa szkodliwe oprogramowanie lub nie potrafi go rozpoznać.
Internauci nie zachowują też ostrożności korzystając z serwisów społecznościowych, które coraz częściej są celem ataków cyberprzestępców. Aż 1/3 badanych przyznaje, że nie wylogowuje się po każdej sesji, 1/5 nie sprawdza łączy przed ich udostępnieniem, a 1/6 nie wie czy ich profil jest publicznie dostępny. Mimo rosnącej liczby użytkowników urządzeń mobilnych nadal 2/3 z nich nie stosuje zabezpieczeń w swoich urządzeniach mobilnych, a 44% nie jest świadomych istnienia programów ochronnych dla urządzeń mobilnych.
red. mediologia.pl (źródło - Computerworld)