28 lipca br. Sejm nowelizował ustawę o świadczeniach zdrowotnych finansowanych z śródków publicznych. Od tej pory pacjent nie będzie musiał mieć przy sobie RMUA, by udowodnić , że jest ubezpieczony. Tego typu reformę minister Boni zapowiadał w kulminacyjnym momencie konfliktu z lekarzami na przełomie 2011 i 2012 roku.

Stwierdził wtedy, że oprogramowanie, które potwierdzi fakt ubezpieczenia pacjenta będzie gotowe w lipcu tego roku, nieco później poprawił datę na wrzesień tego roku.Nowelizacja zakłada, że wystarczy PESEL i dowód osobisty, prawo jazdy, albo paszport, by potwierdzić, że mamy prawo do opieki zdrowotnej ze środków publicznych. Dzięki wymianie informacji pomiędzy Centralnym Wykazem Ubezpieczonych, który posiada NFZ, a rejestrami ZUS i KRUS w recepcji szpitala lub przychodni będzie można sprawdzić online, czy pacjent jest ubezpieczony. Nie będzie potrzebny druk RMUA (choć nadal będzie ważny, podobnie jak np. legitymacja rencisty i inne dokumenty uprawniające do świadczeń).

Głównym celem projektu jest uporządkowanie systemu potwierdzania uprawnienia do świadczeń zdrowotnych. W ten sposób także zdejmie się z lekarzy odpowiedzialność za sprawdzanie, czy pacjent jest uprawniony. W komunikacie opublikowanym na portalu MAIC czytamy także : „Gdyby system nie potwierdził prawa do świadczeń, mimo że je mamy (może się tak zdarzyć np. wtedy, gdy pracodawca nie zgłosił pracownika do ubezpieczenia), będziemy mogli złożyć oświadczenie.

Będzie ono honorowane, ale gdybyśmy oświadczyli nieprawdę, zostaniemy obciążeni kosztami świadczenia. Projekt powstał we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, Narodowym Funduszem Zdrowia, Zakładem Ubezpieczeń Społecznych i Kasą Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, był konsultowany m.in. z Głównym Inspektorem Ochrony Danych Osobowych. Sejmowa Komisja Zdrowia wniosła do niego poprawkę – przesunęła start systemu z 1 września 2012 r. na 1 stycznia 2013 roku. Pozwoli to na uporządkowanie danych w rejestrach i da więcej czasu na testy.”.

To co szokuje w tym komunikacie to fakt, że w pracach nad ustawą – z komunikatu to wynika, czy jest to prawda nie wiadomo – ze, że nie brało w nim udziału MSW czyli ministerstwo, które ma w swojej pieczy rejestr PESEL, po drugie fakt, że to Sejm wydłużył o sześć miesięcy czas na przygotowania oprogramownia, a powinni to zrobić urzędnicy ministra Boni, oraz informacja, że w rejestrach panuje burdel jak ta lala co wynika z sformułowania, że te sześć dodatkowych miesięcy : „Pozwoli /../ na uporządkowanie danych w rejestrach i da więcej czasu na testy.”. Zdanie to odkrywa ponurą rzeczywistość o stanie informatyzacji administracji publicznej o stanie naszych rejestrów państwowych i o rzetelności - a raczej jej braku – firm, które informatyzowały ZUS, KRUS i NFZ.

Pomyślmy bowiem chwilę na informatyzację samego ZUS wydano już ponad 3 miliardy złotych, koszta informatyzacji KRUS były także orbitalne a systemy informatyczne NFZ to istan studnia bez dna. I mimo tych miliardów skonstruowanie szkolnego wręcz programu informatycznego trwać będzie rok!!! Przecież to kpina z obywateli, pacjentów i lekarzy. Powtórzę raz jeszcze : oprogramowanie sprawdzające czy jesteśmy w danej chwili ubezpieczeni jest dziecinnie proste, staje się ono skomplikowane albo wręcz niewykonalne tylko w jednym wypadku : wtedy gdy dane zawarte w rejestrach, które się między sobą komunikują są fałszywe.

Z komunikatu MAIC oraz z nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych jasno wynika, że te dane są w skandalicznym stanie, gdyby było inaczej to nie potrzebowano by 6 dodatkowych miesięcy na testowanie oprogramowania a w gruncie rzeczy na poprawienie od nowa systemów informatycznych ZUS, KRUS i NFZ. Innymi słowy z prac nad oprogramowaniem umożliwiającym sprawdzenie czy dany pacjent jest ubezpieczony wynika jasno, że nasz informatyzacja administracji publicznej jest w stanie agonalnym, że rejestry zawierają fałszywe dane, że wykonanie dziecinnie prostego programu – dwa tygodnie pracy dla informatyka znającego swój zawód – trwa u nas ponad rok.

Zastanówmy się jeszcze raz analizując konkretny przykład – dlaczego tak jest, dlaczego państwo polskie nie panuje zupełnie na procesem informatyzacji – co jest głównym powodem korupcji. Dlaczego odbywa on się tak jakbyśmy żyli w dżungli prawnej i organizacyjnej a nie w kraju, członku Unii Europejskiej. W 2012 roku miał powstać system informatyczny do obsługi zwolnień lekarskich. Dzięki systemowi zmniejszyłaby się liczba absencji – marzenia właścicieli firm -, za którą płacą pracodawcy i zakład ubezpieczeń. Podczas wizyty pacjenta lekarz wypełniałby elektroniczny formularz, który za pośrednictwem sieci natychmiast trafiałby do ZUS. Ten zaś od razu mógłby skontrolować, czy pracownik na zwolnieniu naprawdę choruje. Według statystyk – czyli naszych biurokratów - Polacy są najbardziej chorowitym europejskim narodem.

Aktualnie ZUS wprawdzie sprawdza prawidłowość wykorzystania zwolnienia, ale ma ograniczone możliwości. Zanim wystawione na kilka dni zwolnienie trafi do ZUS, pacjent zdąży wrócić do pracy. Na dostarczenie druku L4 ma bowiem siedem dni. Może go nawet siódmego dnia wysłać listem poleconym. Nie ma więc możliwości sprawdzenia, czy zamiast przez tydzień leżeć w łóżku, nie dorabia w innej firmie lub nie korzysta z dodatkowych wakacji. 75,5 mln zł nie wypłacono ubezpieczonym na fikcyjnych zwolnieniach po kontroli w pierwszej połowie roku.

Mimo ograniczeń ZUS tylko w pierwszym półroczu tego roku wstrzymał bądź zawiesił wypłatę świadczeń chorobowych na blisko 75,5 mln zł. Gdyby wdrożony został system e-zwolnień, oszczędności byłyby jeszcze większe. Jednak – jak podała prasa - system e-zwolnień lekarskich nie powstanie w tym roku. W przypadku projektu e-zwolnień od początku wszystko było postawione na głowie, bowiem aby ten system działał wszyscy lekarze uprawieni do wydawania takich zwolnień musza być wyposażeni w komputery ! Otóż jak stwierdził wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej większość gabinetów lekarskich wciąż nie ma komputerów. To po co ten system wprowadzano, czy przed podjęciem nad nim prac ministerstwo pracy i opieki społecznej nie dysponowało statystykami dotyczącymi wyposażenia gabinetów lekarskich w komputery ?

Aż się wierzyć nie chce, że podjęto decyzję o budowie systemu e-zwolnień bez przeprowadzenia ankiety wśród lekarzy. Powyższe uwagi nie maja nic wspólnego z koordynacją, lecz z zjawiskiem zgoła innym a mianowicie informatyzuje się u nas niedobre niefunkcjonalne prawo absurdalne rozporządzenia, ponieważ tego typu irracjonalna informatyzacja nabija kabzę firmom informatycznym. Czy min. Boni będzie miał odwagę, przeciwstawić się interesom tych firm i wprowadzić elementarne zasady metodologii projektu informatycznego polegające na zbadaniu potrzeb końcowego użytkownika w tym przypadku lekarzy ?

Jeżeli większość lekarzy nie ma komputerów to system e-zwolnień przypomina dom, którego budowę zaczęto od dachu. Z informacji przeanalizowanych przez mnie dotychczas wynika jeden kapitalny wniosek : proces informatyzacji administracji publicznej w III Rzeczpospolitej niszczy państwo polskie lub te jego resztki, które jeszcze funkcjonują, proces ten jest całkowitym zaprzeczeniem celów w - z definicji - nim zawartych

W jednym z wywiadów Michał Boni, stwierdził, że nie jest pewien, czy podejmowane dotąd działania, „które informatyzują różne segmenty życia i administracji (...) wszystkie są ze sobą spójne i kompatybilne – tzn. czy zasada interoperacyjności została w te projekty wbudowana”. Już w tym jednym zdaniu pojawiają się trzy pojęcia, których przeciętny obywatel III Rzeczpospolitej nie rozumie lub rozumie intuicyjnie, a ponadto przy pomocy dwóch pojęć – spójne i kompatybilne – definiuje się podstawowe pojęcie współczesnej informatyzacji czyli interoperacyjność.

Nie mam zamiaru się znęcać nad ministrem i stwierdzać, że bynajmniej interoperacyjność to nie tylko spójność i kompatybilność, lecz zastanowić się właśnie nad zawartością pojęcia interoperacyjności, ponieważ to od zrozumienia tego pojęcia przez ministra Boniego będzie - w dużym stopniu – zależała jego aktywność. Jeżeli ktoś myśli, że kpię, to uważa tak dlatego, że sądzi, iż interoperacyjność jest pojęciem wyłącznie technicznym. Otóż dokumenty Komisji Europejskiej, np.: Linking up Europe, the importance of interoperatibilty for e-gaverments services, wyraźnie wymienia trzy poziomy interoperacyjnośći. :

poziom techniczny,
poziom semantyczny
poziom operacyjny


Pomińmy poziom techniczny i zajmijmy się przez chwilę poziomem semantycznym czyli aby pojęcia były rozumiane w ten sam sposób w różnych segmentach administracji publicznej i aby stosować te same słowniki pojęciowe, aby używać tej samej terminologii we wszystkich aktach prawnych. Jest to trudne. Pamietamy, że rok temu , w trakcie kolejnej polemiki o KRUS, premier Tusk stwierdził – nie zdając sobie sprawy, ze jego słowa definiują jedna z głównych patalogi III Rzeczpospolitej - , że „należałoby najpierw zdefiniować czym jest gospodarstwo rolne”. Innymi słowy premier stwierdził, że pojęcie „gospodarstwa rolnego” powinno być interoperacyjne.

Wiemy jednak jednocześnie, że istnieje wiele definicji pojęcia gospodarstwa rolnego : nieco inne są jego definicje w statystyce, w różnych rejestrach systemu IACS, systemie podatku rolnego, KRUS, co powoduje że wymiana informacji pomiędzy nimi jest niemożliwa. Definicja gospodarstwa rolnego nie jest problemem intelektualnym, lecz politycznym, bowiem za każda definicja stoją interesy poszczególnych resortowych biurokracji, Ministerstwa Finansów, Rolnictwa, GUS-u. Jeżeli minister Boni doprowadziłby do tego, że pojęcie „gospodarstwa rolnego” byłoby interoperacyjne semantycznie w całej administracji rządowej III Rzeczpospolitej to byłaby to prawdziwa rewolucja, która miałaby decydujący wpływ na reformę KRUS.

Przejdźmy teraz do interoperacyjności organizacyjnej – na czym ona polega ? Odwołajmy się do praktyki tworzenia systemów informatycznych w Polsce. Najpierw w naszym kraju tworzymy system, potem kiedy stworzymy ten system dopasowujemy go do projektu, który powinien istnieć, a na końcu reformujemy prawo, celem dostosowania prawa, do wymagań technicznych, które zostały stworzone w tych projektach. Jest to przeciwieństwo interoperacyjności organizacyjnej, która zakłada, że najpierw wiemy jak wygląda faktyczna sytuacja prawna, potem tworzymy projektu również jako projekt aktu prawnego, albo wręcz akt prawny, który już daną kwestię reguluje, a potem dopiero przchodzimy do tworzenia projektów informatyków, administracji i prawników jednocześnie i w końcu do tworzenia samego systemu, który ma zaistnieć. Jak widać w samym pojeciu interoperacyjności organizacyjnej istnieje kilka poziomów – ale nie chcę komplikować i tak skomplikowanego wykładu.


Otóż zadaniem ministra Boniego jest doprowadzenie do interoperacyjności semantycznej i organizacyjnej, jeżeli – chociaż w to nie wierzę – udałoby mu się przynajmniej w kilku projektach je wprowadzić to jego misja zakończyłaby się powodzeniem. Na razie – jak dowodzi tego nowelizacja o świadczeniach zdrowotnych nic się w naszym państwie nie zmieniło.

Piotr Piętak