Członkowie PiS i jego zwolennicy mają nieustający kłopot z faktami. Każdy fakt, każda informacja -nawet lekko krytyczna - o prezesie czy jego współpracownikach jest natychmiast wyrzucana do kosza a autor informacji oskarżany jest o wszystko co najgorsze. Oczywiście informacje złe o Ziobrze podane dwa lata temu to był skandal, oszustwo itd. Te same informacje podane dzisiaj to dla zwolenników PiS miód i perełka wywołujące zachwyt i uśmiech szczęścia na twarzach wielbicieli prezesa.
Orwellowski mechanizm, dzięki któremu PiS jeszcze funkcjonuje możliwy jest tylko dzięki temu, że większość jego zwolenników przepuszczona została przez maszynkę komunizmu i jego dziedzictwo rządzi ich umysłami. Pytanie czy PiS może stać się normalną partią współpracująca z innymi partiami czy ludźmi inaczej myślącymi niż J. Kaczyński, jest pytaniem o naturę homo sovieticusa - jest pytaniem antropologicznym a nie politycznym.
Dlatego ci, którzy uważają, że za trzy lata mogłoby np. dojść do sojuszu partii prawicowych (PiS i SP czy Nowej Prawicy) powinni nieustannie przypominać fakty, nieustannie krytykować PiS, bo tylko krytyka, która jest wstępem do dialogu, może wyrwać tą partię z klatki gnozy czyli wizji świata w której siły Zła (PO) toczą śmiertelny bój z siłami Dobra (PiS). Spróbuję – poniżej – przypomnieć pewne fakty, które są udokumentowane i znane doskonale czołowym działaczom PiS.
Jako wiceminister rządu premiera J. Kaczyńskiego kilkakrotnie z nim dyskutowałem na tematy informatyzacji kraju i reform jakie są konieczne do przeprowadzenia by proces modernizacji kraju przyspieszać. Abstrahując od różnic jakie nas dzieliły zauważyłem – z pewnym zdziwieniem, że premier traktował większość posłów i posłanek z PiS jako osoby które nigdy w Sejmie nie powinny się znaleźć. Cenił tylko technokratów. „Ależ panie ministrze, to przecież panienka do tańca, gdzie ona odważyłaby się podjąć jakąkolwiek decyzje!” powiedział o pani minister z kancelarii premiera czyli jego samego.
Pod koniec kadencji – o czym ani on ani tym bardziej ja nie wiedzieliśmy – wystąpiłem z projektem natychmiastowej likwidacji Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii, którego zarządzanie i funkcjonowanie było kopią najgorszych sowieckich wzorów. GUGiK utrudnia naszym obywatelom budowy domków, jego rejestry są w skandalicznym stanie a urzędy służą tylko do jednego: petent przychodzi bo musi wymierzyć działkę i dowiaduje się, że geodeta może to – urzędowo – załatwić za 2 lata, ale jeżeli petentowi się spieszy to jest przedsiębiorstwo (w którym przez przypadek rzecz jasna ten sam urzędowy geodeta pracuje po godzinach), które wykona tą prace w ciągu tygodnia tylko 20 razy drożej.
Wszyscy w Polsce o tym wiedzą, wszyscy się na to zgadzają, bo przecież bez korupcji ani rusz ona jest paliwem napędzającym gospodarkę naszego kraju. Dlatego gdzieś w lipcu 2007 r. pomyślałem – dość – powołałem zespół fachowców do opracowania nowej ustawy i wystąpiłem na wielkim zebraniu geodetów w Sejmie z płomiennym przemówieniem o konieczności likwidacji pozostałości sowieckiej administracji.
Co to się działo – uzdrowisko... przepraszam sala zatrzęsła się od oklasków, a panienki Premiera rzucały mi się na szyję w zachwycie, że jeszcze PiS może coś zmieniać. Następnego dnia „drugie oblicze PiS -u”, przystąpiło do kontrakcji. Co to było w tym wypadku „drugie oblicze PiS -u”?
Posłowie PiS z zawodu geodeci. Ich doradcą był oczywiście stary komuch – prezydent miasta Katowice – w stanie wojennym, dlatego nasi bohaterowie musieli rzeczywiście znaleźć argumenty poważne przeciwko mnie. Dodajmy, ze ten ledwo trzymający się na nogach komunista był udziałowcem firmy, która zmonopolizowała praktycznie informatyzację geodezji.
Jakie to były argumenty – no jak to jakie? Byłem 20 lat na emigracji a z kim to ja się na tej emigracji kontaktowałem? Skąd taki upiorny pomysł mógł mi przyjść do głowy? Oczywiście podsunął mi go na tacy wróg geodezji polskiej – MOSAD, CIA, KGB, bo przecież jeżeli się zlikwiduje GUGiK to się Polską osłabi. Żebym ja zmyślał. Niestety to czysta żywa prawda.
Ponieważ najbliższym przyjacielem premiera Kaczyńskiego jest K. Jurgiel – geodeta z zawodu – no to załatwiono mnie na żywca. Pretensji nie mam. W końcu może rzeczywiście jestem – nie wiedząc o tym – agentem MOSADU i KGB.
Piotr Piętak