Napisane przez mediologia dnia . Wysłane Internet.

Internet czyli wiedza sprofanowana

Jak kultura obrazu i ekranu zmienia nasze myślenie? Czy jest ona kompatybilna z gospodarką opartą na wiedzy a wiec na nauce czy przeciwnie pomiędzy „obrazami” i „wiedzą” istnieje sprzeczność, która może doprowadzić do coraz większej irracjonalizacji życia społecznego i gospodarczego?

 Pytania wydaja się retoryczne bowiem już  D. Bell w książce opublikowanej w 1973 roku zauważył, że:

Prawda jest, jak sądzę, ze kultura współczesna to raczej kultura obrazu niż druku. (…). Względne znaczenie druku i obrazu w kształtowaniu wiedzy ma jednak swoje konsekwencje dla spójności kultury. Druk pozwala na spokojne zastanowienie się nad tekstem i na dialog: nie tylko kładzie nacisk na poznanie i na znaczenie symboliczne, ale  - co najważniejsze – na sposób konceptualizacji myśli. Media wizualne – mam na myśli film i telewizje – narzucają widzowi swe tempo i, kładąc nacisk raczej na obraz niż na słowo, skłaniają nie do konceptualizacji, lecz do dramatyzacji.

 Od momentu napisania tych słów minęło 37 lat , komputery zawojowały świat a Internet połączył ludzi w jedną globalną wioskę.  Lev Manowich – amerykański badacz mediów – analizując dzisiejsze życie codzienne doszedł do wniosku, ze jest ono wypełnione oglądaniem różnego rodzaju ekranów, na które ludzie spoglądają prawie bez przerwy. Dlatego też nazwał nasze społeczeństwo – społeczeństwem ekranu i wirtualnego obrazu, fakt ten zaczął powoli docierać do naukowców, którzy podzielili się na dwie grupy;

- pierwsi (etnografowie, socjolodzy) zafascynowani społeczeństwem komunikacyjnym dochodzą do wniosku, ze obraz wprawdzie nie może zastąpić druku, jednak powinno się go uznać za równie ważny jak słowo element pracy badawczej;

- drudzy np. francuski filozof Regis Debray próbują tworzyć od końca lat 90-tych XX wieku nową dyscyplinę poznawczą, która bada wpływ technik komunikacyjnych na procesy społeczne polityczne i gospodarcze. To właśnie w ich książkach i artykułach można znaleźć najradykalniejsza krytykę mitu globalnego raju komunikacyjnego, który obiecywali twórcy Internetu.

 

Francuscy naukowcy skupieni wokół pisma „Medium” na pytanie: jak kultura obrazu i ekranu wpływa na strukturę naszego myślenia, odpowiadają:

- Po pierwsze obraz nie może przekazać treści czy wypowiedzi negatywnych stąd wniosek, że możliwość lub projekt, wszystko co zaprzecza konkretnej rzeczywistości lub poza nią wykracza, nie „przechodzi” na mały ekran. Wyłącznie pismo dysponuje sposobami oznaczenia opozycji i negacji.

- Po drugie obraz może pokazać tylko jednostki a nie kategorie lub typy, obraz jest zaprzeczeniem ogólności. Cecha ta uniemożliwia wyartykułowania przez obraz takich kategorii jak równość czy wolność.

- Po trzecie obraz nie zna operatorów typu ; albo…albo ; lub ; jeżeli…to. Obraz może się posługiwać tylko zestawieniem i dodawaniem na jednym planie rzeczywistości, bez możliwości pojawienia  się meta poziomu logiki. Myślenie przez obraz nie jest ani logiczne ani nielogiczne, jest raczej myśleniem alogicznym mającym formę mozaiki a nie naukowych hipotez. Myślenia mozaikowego w przeciwieństwie do naukowej hipotezy nie można zweryfikować.

- Po czwarte  obraz zawsze należy do teraźniejszości, wyraża linearne następstwo chwil teraźniejszych.

- Po piąte jak pisze R.Debray:

obraz zarejestrowany, w przeciwieństwie do języka pisanego , nie może poddawać siebie samego refleksji, dokonując zwrotu ku sobie (…). Mysli on nas, lecz nie mysli siebie.

 

Wynika z tego jednoznacznie, że kultura obrazkowa jest zaprzeczeniem myślenia racjonalnego. Jest to tym groźniejsze, że cała nasza edukacja – od momentu jej informatyzacji  - zarówno przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych jest coraz bardziej podporządkowywana „myśleniu obrazkowemu”.

Wygląd ekranu ewoluował w miarę postępu technicznego, przełomem było pojawienie się pceta, wtedy producenci sprzętu komputerowego i oprogramowania zrozumieli, ze upowszechnienie się komputerów osobistych wymaga adaptacji trudnego specjalistycznego języka obsługi komputerów do języka „przyjaznego” dla nieprofesjonalistów.

Dlatego wprowadzono język ikon, uniezależniający komunikowanie się użytkownika od jego etnicznego języka, rozbudowano systemy operacyjne o funkcje ułatwiające korzystanie z komputera. Język okien (Windows) – zdaniem wielu badaczy  - był czynnikiem decydującym w eksplozji rynku komputerów osobistych. Na odkryciu w istocie lingwistycznym – dostosowaniu języka do wymagań i możliwości jego potencjalnych użytkowników – zbudował swoja potęgę Microsoft. Miało to i ma nadal ogromny wpływ na całość życia społecznego ale przede wszystkim na system zdobywania wiedzy i nauczania zarówno w liceach jak i gimnazjach.

Od 20 lat obserwujemy stopniową ekranizacje podręczników szkolnych, zaryzykowałbym twierdzenie, że pod wpływem systemu Windows (kultury informatycznej) następuje „ikonizacja” naszego systemu edukacji. Strona podręcznika np. od języka polskiego[1] przypomina do złudzenia ekran komputera poruszany przy pomocy systemu operacyjnego Windows.

Jakie to może mieć konsekwencje na poziom nauczania? Czy obserwowane od pewnego czasu obniżenie np. zrozumienia tekstu literackiego nie jest związane ze sposobem jego przedstawienia i interpretacji? Czy – wielokrotnie krytykowana przez najwybitniejszych polonistów – matura z języka polskiego polegająca na mechanicznym kojarzeniu pojęć a nie zrozumieniu tekstu nie jest pochodną właśnie „ikonizacji” nauczania? Czy w konsekwencji proces edukacji w szkołach średnich nie zmienia się powoli w zaprzeczenie samej istoty nauczania w szkołach średnich, który od wieków polega na zdobywaniu wiedzy a nie tylko umiejętności?

Jeżeli czytelnik myśli, ze przesadzam to proszę przejrzeć maturę z polskiego serwowaną uczniom w XXI wieku w naszych liceach. Pytania do tekstu sa postawione w taki sposób by umysł ucznia zamienić w internetową wyszukiwarkę, która szuka słów (zawartych w pytaniu) i automatycznie przepisywać odpowiedź znajdującą się w pobliżu tegoż słowa. Tego typu umiejętność – bo nie ma to nic wspólnego z wiedzą – jest nagradzana, ba nauczyciele i korepetytorzy wręcz mówią swoim podopiecznym nie myśl, tylko szukaj w tekście odpowiedniego fragmentu i go przepisuj!

W prawie 40 lat później ekran komputera podłączony do „światowej pajęczyny” organizuje wiedzę dokładnie odwrotnie niż czyniła to technologia druku. Hipertext – którego zasady upowszechnił Internet – zastępuje bardziej ograniczony sposób informacji drukowanej. Tradycyjna książka z określoną liczba faktów ustępuję miejsca otwartej dziedzinie informacji, której przypisy i odsyłacze rozwidlają się bez końca kreując nowe podteksty i metateksty.

Następuje – według współczesnych entuzjastów elektronicznej cywilizacji - koniec ery książki, jej zasadnicze cechy takie jak linearność i ograniczoność zastępowane są przez hipertekst, którego główna zasadą budowy jest nieskończona ilość skojarzeń. Książka jest autonomiczna, ma początek i koniec w hipertekście samo założenie początku i końca znika, pozostaje tylko punkt startowy z którego użytkownik sieci łączy się z odpowiednimi materiałami.

Drukowana książka jest produktem, który wymaga skupienia uwagi w trakcie czytania. Hipertekst jest procesem, ciągle sie przekształca i nigdy nie jest skończony a przy tym jest ulotny budzący tylko skojarzenia i nie wymagający skupienia uwagi jak modlitwa czy czytanie. Człowiek zmienia się powoli w elektroniczny strumień linków w – jak napisał polski poeta „próżnię przez która przebiegają fale”.

Słowo skłania do konceptualizacji, obraz do dramatyzacji rzeczywistości, natomiast obraz wirtualny i hipertekst do jej „mafizacji”. Internauta skaczący po hiperłączach – sama ta internetowa wędrówka go podnieca i uniemożliwia racjonalne myślenie – w pogoni za wyjaśnieniem jakiegoś zjawiska np. katastrofy smoleńskiej czy „układu” rządzącego III Rzeczpospolitą, dochodzi nieuchronnie do wniosku, że wszystkim rządzą zakulisowe spiski, gangi, mafie i pozbawione skrupułów grupy interesu.

Internauci nie umieją już czytać ani pisać, ponieważ dzięki  internetowej encyklopedii Wikipedii i dwóm funkcjom „wytnij” i „wklej” wiedzą i umieją wszystko. Wiec wycinają i wklejają zmieniając się powoli w bezrefleksyjne automaty. Internet nie jest szansa demokracji lecz jej największym zagrożeniem, trywializuje i wulgaryzuje wiedzę, jego wpływ na społeczeństwo można porównać tylko z popularnonaukowymi broszurkami wydawanymi w latach 20-tych na których wychowywał się Hitler i jego partyjni towarzysze. Wulgaryzacja nauki  np. darwinizmu zaowocowała obozami koncentracyjnymi. Czy Hitler Internetu już się narodził i co nam zaaplikują „mędrcy” wychowani w kulturze wirtualnego obrazu?

Z drugiej strony cywilizacja elektroniczna – Internet jest jej symbolem i fundamentem funkcjonowania – dematerializuje śmierć, której współcześni ludzie nie poświęcają w ogóle uwagi, ba nie mówi się już o „śmierci”, lecz o „końcu życia”. Jesteśmy świadkami – pisze o tym R. Debray w „Wprowadzeniu do mediologii” dematerializacji zwłok czyli natychmiastowego usuwania tego co ulega degradacji biologicznej oraz derytualizacji wydarzenia czyli zacierania oznak żałoby, przygotowań, czuwania i towarzyszącej temu liturgii.

Uczestnicy społeczeństwa komunikacyjnego rzadziej odwiedzają cmentarze, dekoracja pogrzebu jest banalna i coraz szybsza, często dokonuje się kremacji zwłok. Kremacja zrównuje wszystkich zmarłych, zwłoki staja się zwykłymi resztkami, którymi trzeba się zająć. Cywilizacja elektroniczna jest uśmierceniem śmierci. Śmierć nie jest już przejściem tylko chwilą, o której zapomina się natychmiast. W takiej cywilizacji – a to jej dzieci demonstrowały pod Pałacem Prezydenckim – pomniki są czymś zbytecznym. Czym bowiem sa pomniki? Po co je stawiano?

Otóż etymologia tego słowa (od monumentu) wskazuje, ze ich funkcja polega na skłanianiu danej społeczności do wspomnień, a także może ostrzegać kogoś przed zrobieniem (lub nie zrobieniem), czegoś lub przepowiadać lub zapowiadać zrobienie czegoś w przyszłości. Jak pięknie pisał Wiktor Hugo:

Architektura była główną kronika ludzkości, każda idea nieco bardziej złożona, która się na świecie pojawiła wyrażała się w budowli, miała swój pomnik.

 

Cywilizacja elektroniczna zabijając śmierć, zlikwidowała potrzebę budowania pomników. Dla dzieci Internetu pomnik jest czymś zbytecznym. Dla nich „wczoraj” i „jutro” nie istnieją. Liczy się tylko „dzisiaj”, „teraz”, „w tej chwili”.  Czy pomiędzy myśleniem „mafijnym” a „ciągłym festynem” a la Woodstock Internet ma coś nam jeszcze do zaproponowania?

Niestety nie  R. Debray stwierdza:

Pogląd, że można zapewnić przekazywanie kulturowe za pomocą środków technicznych komunikacji stanowi jedna z najbardziej typowych iluzji społeczeństwa komunikacyjnego.

Kryterium przekazywania wiedzy i kultury nie jest obecność lub brak interfejsu maszynowego między człowiekiem a człowiekiem lub człowiekiem a kulturą, lecz przeciwnie obecność lub brak interfejsu instytucjonalnego. Telegraf, telefon, telewizja, komputer służą do komunikacji a nie przekazywania wiedzy. Przekazywanie jest komunikacja optymalizowaną przez instytucje zakorzenioną w tradycji czyli społecznej pamięci.

Szkoła aby wypełnić swoje funkcje przekazywania wiedzy musi być chroniona od metodologii nauczania wypracowywanych w kulturze Internetu, która jest zaprzeczeniem nauki i wiedzy. Narzędzie komunikacji, które unicestwia czas jest największym wrogiem tego co stanowi podstawę współczesnego społeczeństwa: wiedzy.

 

 

 


[1] Patrz n.p Ewa Paczkowska „Przeszłośc to dziś” – Literatura, język, kultura – II klasa liceum i technikum ; część  II  - Wydawnictwo STENTOR Warszawa 2004

 

Piotr Piętak

{jcomments on}