Napisane przez mediologia dnia . Wysłane Polityka.

Rządy amatorów

Rząd amatorów na czasy kryzysu – taki wniosek wyciągnął każdy telewidz oglądający pijarowe wygibasy ministra Arłukowicza w Faktach po faktach w TVN24 8 grudnia br. Pan minister dowiódł, że nic nie wie o państwie, o problemach systemów informatycznych regulujących funkcjonowanie NFZ i MZ, o infrastrukturze informacyjnej państwa.

Wprowadzony ostatnio obowiązek kontrolowania przez lekarzy czy wypisywany na recepcie lek jest refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia może w wielu sytuacjach być sprzeczny z przysięgą Hipokratesa, która mówi wyraźnie, że wartością najważniejszą dla lekarza jest zdrowie i życie pacjenta, a nie jego obowiązki administracyjne wobec państwa.

Za niewypełnienie tej biurokratycznej pańszczyzny, powtórzmy – kontrolowania czy wypisywany lek jest refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia – lekarzowi grożą sankcje ze strony państwa. Powiem otwarcie, że sam pomysł karania lekarzy za niewypełnienie absurdalnych obowiązków biurokratycznych jest objawem współczesnego barbarzyństwa, które ceni tylko sprawozdawczość administracyjną.

Prekursorem tego antycywilizacyjnego myślenia był Lenin dla którego państwo to maszyna do kontrolowania wszystkich czynności obywateli przy pomocy administracji wyposażonej w narzędzia karania. Jest zdumiewające, że coraz częściej rząd premiera Tuska sięga w praktyce rządzenia do tego typu metod.

Wystarczy bowiem chwila namysły i minimum wyobraźni by zrozumieć, że tego typu zarządzenia i prawa narażą zdrowie wielu obywateli III Rzeczpospolitej. Zdrowy rozsądek i minimum wyobraźnie podpowiada, że jednoczesne wypełnienie etyki zawodowej polegającej na zbadaniu pacjenta, wydaniu diagnozy oraz przepisania lekarstw lub badań może w wielu wypadkach n.p dużej ilości pacjentów wejść w kolizję z narzuconymi odgórnie lekarzowi obowiązkami administracyjnymi, których niewykonanie jest w dodatku karalne.

W sytuacji pośpiechu i strachu, diagnoza może być błędna. Czy tego ewidentnego faktu urzędnicy premiera Tuska nie rozumieją ? Czy nie rozumieją, że w ten sposób narażają na coraz większą dezorganizację, jeden z ostatnich kapitałów jakie posiada Polska – publiczną służbę zdrowia ? Uważam bowiem – a posiadam skalę porównawczą, ponieważ spędziłem 20 lat we Francji - ,że publiczna służba zdrowia w Polsce stoi na bardzo wysokim poziomie.

Biorąc pod uwagę dochód narodowy na jednego mieszkańca twierdzę, że jest to jedna z najlepszych służb zdrowia w Europie. Wiem, że ta ocena może wielu czytelników szokować, zdaje sobie sprawę z trudności, które przeżywają pacjenci w kolejkach po leki, wiem, że wielu ludzi przeżywa prawdziwe dramaty związane z absurdalnymi biurokratycznymi przepisami ograniczającymi dostęp do drogich i rzadkich leków (np. wstrzymujących postępy raka),ale mimo to uważam, że nasza służba zdrowia jest prawdziwym Narodowym Skarbem, że nasi lekarze i pielęgniarki zasługują na naszą wdzięczność, a nie karanie.

Przepis o karaniu lekarzy za niesprawdzenie czy wypisywany lek jest refundowany może być dodatkowym motywem emigracji wielu – szczególnie młodych – lekarzy do krajów zachodniej Europy. Byłaby to prawdziwa katastrofa dla Polski. Nawet jednak jeżeli nasza biurokracja wycofa się z pomysłu karania, to pozostaje pytanie, dlaczego rząd premiera Tuska obciąża tą informacyjną daniną lekarzy ?

Zapoznajmy się najpierw z opinią zainteresowanych : Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarz w specjalnym oświadczeniu stwierdził, że weryfikacja prawa chorego do refundacji oraz określenia stopnia refundacji należy do aptekarz albo do ubezpieczyciela. Czy aptekarze mają informatyczne możliwości sprawdzenia u ubezpieczyciela czy dany lek jest refundowany ?

Od 2006 roku na recepcie wypisuje się numer PESEL, który identyfikuje każdego obywatela III Rzeczpospolitej i który zawarty jest w systemie informatycznym ZUS, a więc taka możliwość istniała, niestety od mniej więcej pół roku – z niewiadomych przyczyn - znikła możliwość sprawdzania tego on-line w centralnym wykazie ubezpieczonych!

Innymi słowy z powodu degradacji informatycznej państwa, lekarze muszą wypełniać nie swoje obowiązki informacyjne. Proces, kiedy systemy informatyczne nie mogą ze sobą się porozumiewać lub obywatel nie może uzyskać od państwa należnej mu informacji, nazywamy procesem dezintegracji infrastruktury informacyjnej państwa. Proces dezintegracji informacyjnej państwa wzrósł znacznie podczas rządów premiera Tuska, co odnotowały międzynarodowe instytucje.

W kwietniu 2010 r. ONZ opublikował raport "United Nations E-Goverment Survey 2010. Leveraging e-goverment at a time of financial and ekonomic crisis". Stanowi on analizę postępów we wdrażaniu rozwiązań e-government. Polska od poprzedniego rankingu z 2008 r. spadła o 12. pozycji i jest na 45. miejscu, przedostatnim wśród krajów UE.

W raportach ONZ – u najważniejszym parametrem – decydującym o miejscu państwa w rankingu - jest stopień integracji systemów informatycznych państwa. Co to oznacza, że systemy informatyczne są zdezintegrowane? Jak integracje informatyczną państwa można zmierzyć? Raport ONZ podkreśla, że polski obywatel czy przedsiębiorca np. aptekarz nie może – przy pomocy Internetu, załatwić wielu czynności administracyjnych od początku do końca.

Przykładami można sypać jak z rękawa: aby zarejestrować dziecko u lekarza - trzeba do przychodni iść z ostatnim drukiem RMUA poświadczającym opłacanie składek ubezpieczeniowych przez rodzica, które przecież pracodawca przekazał elektronicznie do systemu ZUS. Bezpośrednią przyczyną wzrastającej ciągle informacyjnej pańszczyzny lekarzy, jest postępujący bezustannie proces dezintegracji państwa.

Rząd premiera J. Kaczyńskiego, zdając sobie sprawę, że obowiązkiem państwa jest ciągła walka z procesem dezintegracji informacyjnej państwa postanowił wprowadzić od 2008 r. dowód biometryczny, który pełniłby jednocześnie rolę karty Narodowego Funduszu Zdrowia, co umożliwiłoby np. automatyczna weryfikacje czy dany lek jest refundowany czy nie.

Dzięki wysiłkom śp. minister G. Gęsickiej i śp. wicepremiera Gosiewskiego projekt został zatwierdzony przez odpowiednie struktury UE i Polska otrzymała na jego wykonanie 440 mln. zł. 30 grudnia 2009 r, Premier Donald Tusk zapowiedział, że za rok pierwsi Polacy dostaną nowe dowody biometryczne z chipem, a za trzy lata staną się one również kartą pacjenta. Niestety nic z tego nie wyszło (jak i z resztą projektów informatycznych tego rządu) .

Przez cztery lata – 48 miesięcy – rząd PO i PSL nie umiał wprowadzić - w połowie już zrealizowanego - projektu informatycznego, który w porównaniu z analogicznymi projektami informatycznymi wyróżniał się skrajną prostotą. Trzeba było włożyć bardzo, bardzo dużo „wysiłku” by go nie zrealizować.

Przez 4 lata zmarnowano 440 mln złotych i doprowadzono do gigantycznej korupcji, którą teraz bada CBA. Przypomnijmy, że w kwietniu br. Rada Ministrów zatwierdziła projekty nowelizacji ustaw o dowodach osobistych i o ewidencji ludności. Zgodnie z projektem nowelizacji ustawy, termin wydawania nowych dowodów osobistych zostaje przesunięty na 1 stycznia 2013 r !

W komunikacie Kancelarii Premiera stwierdzono co następuje : "Powodem wprowadzenia do obrotu prawnego nowego wzoru dokumentu tożsamości w późniejszym niż pierwotnie zakładano terminie są względy organizacyjne i techniczne dotyczące procedur przygotowawczych i technicznych wydawania nowych dokumentów - m.in. certyfikacja poziomu bezpieczeństwa, oprogramowanie, itp." W komunikacie nie wspomniano, że prawdziwym powodem odłożenia ad acta wprowadzenia dowodu elektronicznego było odwołanie postępowania przetargowego na jego wprowadzenie.

W komunikacie nie wspomniano całkowicie kompromitującego faktu, że MSWiA już zdążyło jednak dostarczyć do gmin sprzęt potrzebny do wydawania nowych dowodów. Po dwóch latach od dostawy trzeba będzie go wymienić. W świetle prawa unijnego ma to znamiona gospodarczego przestępstwa. Do tego samego projektu zakupujemy dwa razy komputery ! Teraz już możemy zrozumieć dlaczego danina informacyjna lekarzy pod rządami premiera Tuska wzrasta bezustannie : dlatego, że rząd doprowadził do niebezpiecznej – z punktu widzenia codziennego życia obywatela – dezintegracji informacyjnej państwa.

Dezintegracje tą pogłębia fakt, że w bieżącym roku uchwalono nowelizację ustawy o dostępie obywateli do informacji publicznych. Ustawa – zgodnym zdaniem wszystkich jej krytyków – spowoduje, że duża część wiedzy o działaniach władzy stanie się niedostępna. Przypomnijmy, że zgodnie z nowelizacją ustawy o dostępie do informacji publicznej podmioty wykonujące zadania publiczne, czyli np. urzędy, będą mogły przez jakiś czas nie udzielać informacji, które dotyczą zawierania umów międzynarodowych albo osłabiałyby zdolność negocjacyjną Skarbu Państwa w procesie gospodarowania mieniem.

Otóż uchwalenie tej ustawy w takim kształcie uniemożliwi rozwój społeczeństwa informacyjnego w Polsce i cofnie nas cywilizacyjnie kilkadziesiąt lat wstecz. Dlaczego ? Dlatego, że kultura Internet polega na permanentnym dialogu między obywatelami i także między obywatelami i władzą. Jest to kamień węgielny cywilizacji sieci : ciągła interaktywność ciągła wymiana opinii. Na tym właśnie polega demokracja bezpośrednia której funkcjonowanie umożliwia Internet.

Ograniczając dostęp do informacji publicznej , rząd Tuska ogranicza dialog społeczny jego interaktywność i możliwość kontroli władzy przez społeczeństwo. Jest to akt w gruncie rzeczy barbarzyński, z punktu widzenia rozwoju cywilizacji współczesnej. Gdybym miał używać języka lewicowego to musiałbym stwierdzić, że mamy – od czterech lat – do czynienia z najbardziej wstecznym w sensie cywilizacyjnym rządem III Rzeczpospolitej.

Piotr Piętak