Napisane przez mediologia dnia . Wysłane Blog.

Dlaczego ubecy uwielbiają Gombrowicza ?

Co powodowało i powoduje nadal, że  agenci  PRL-owskiego aparatu przemocy reagują po 20 latach niepodległości wzruszeniem ramion, na przedstawiane im dowody współpracy z SB? To co jest jednak najbardziej szokujące w licznych przypadkach ujawnienia współpracy z SB przedstawicieli elity artystyczno-naukowej, to bynajmniej nie ich obrończa zrozumiała reakcja, tylko reakcja ich otocznia, która sprowadza się do ignorowania faktów, a jeśli są one zbyt ewidentne, do stwierdzenia: „a właściwie to co takiego się stało?” Tego typu masowe obojętność  w obliczu, tchórzostwa, przekupstwa, donosów, musi mieć podłoże kulturowe. Czy w polskiej literaturze czy filozofii istniały nurty negujące takie podstawowe pojęcia, jak sumienie, osoba  i jej odpowiedzialność za swoje czyny ?

Bożyszczem prl-owskiej elity literacko-naukowej był Witold Gombrowicz, autor przedwojennej powieści p.t. „Ferdydurke”, która według krytyków literackich była pierwsza realizacją – wyprzedzającą analizy Sartra – filozofii egzystencjalistycznej.

Jego powojenne - pisane na emigracji - powieści, dramaty i dzienniki, były najznakomitszą (w sensie literackim) zapowiedzią  kultury, której kulminacją był paryski maj 1968 r. Kultury która łączyła w sobie skrajny indywidualizm z równie skrajnym konformizmem wobec różnych lewicowych ideologii. Studenci francuscy wystawiali sztuki Gombrowicza na zabarykadowanych, płonących ulicach Paryża. Uwielbiali go ponieważ jego filozofia usprawiedliwiała ich całkowity brak odpowiedzialności i ich dążenie do przemiany życia w niekończący się nigdy festyn w którym raz można grać rolę diabła by za chwilę zmienić się w jego ofiarę. Gombrowicz był do szpiku kości nowoczesny.

Wielbiciel autora „Ślubu”, uzna takie streszczenie jego twórczości za szczyt prymitywizmu. Jak to, przecież Gombrowicz opisuje w nowatorski sposób odwieczny konflikt między ja a światem, między jednostką a społeczeństwem próbującym ją uwięzić w ciasnym kaftanie norm, zasad i przesądów. Tego konfliktu nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie negował, lecz polski pisarz w oryginalny sposób staje całkowicie po stronie pragnień - dodajmy nieograniczonych - jednostki. Podważa centralną kategorię etyki odpowiedzialności jaka jest sumienie. Gombrowicz omawiając w pierwszym tomie Dziennika esej A. Camus p.t. „Człowiek zbuntowany” notuje:

Ale w tym sęk, że dla mnie sumienie, sumienie indywidualne nie posiada tej mocy, co dla niego, gdy idzie o zbawienie świata. Czyż na każdym kroku nie widzimy, że sumienie nic prawie nie ma do powiedzenia? Czy dlatego człowiek zabija, lub dręczy, ze doszedł do wniosku, iż ma prawo?  Zabija dlatego, że zabijają inni. Męczy ponieważ inni męczą. Najokropniejszy czyn staje się łatwy, gdy droga przezeń została utorowana i na przykład, w obozach koncentracyjnych ścieżka do śmierci była już wydeptana, że mieszczuch niezdolny zabić much w domu, uśmiercał z łatwością ludzi.

Stwierdza autor Ferdydurke i do tego momentu, czytelnik - przede wszystkim czytelnik polski - podąża za spostrzeżeniami pisarz bez większych oporów moralnych.

Doświadczenie okupacji hitlerowskiej było tak przerażające tak okrutne, że tym którzy jej nie przeżyli przychodziło bardzo trudno wydawać jednoznaczne wyroki. Być może w obozie koncentracyjnym zachowywałbym się tak samo jak bohaterowie opowiadań T. Borowskiego. Nie przeżyłem tego. Nie wiem. Jednak Gombrowicz posuwa się dalej i następne zdania brzmią już złowrogo.

Ja zabijam ponieważ ty zabijasz. Ty i on i wy dręczycie, więc i ja dręczę. Zabiłem go, gdyż wy byście mnie zabili, gdybym go nie zabił. Taka jest koniugacja i deklinacja naszych czasów.

Jest to opis piekła. I co oznacza zdanie „taka jest koniugacja i deklinacja naszych czasów”. Naszych czasów? Czy to oznacza, ze moralność obozów koncentracyjnych nadal w latach 50-tych obowiązuje? Że tym wirusem jesteśmy już nieodwołalnie na wieki zarażeni? I w dalszym ciągu swego wywodu wybitny pisarz stawia kropkę nad i :

Sumienie? Wprawdzie mam sumienie, ale jak wszystko we mnie, jest ono raczej pól sumieniem i niedosumieniem

Cóż to właściwie oznacza?

Autor w innym miejscu tłumacząc jedna ze swoich sztuk, kategorycznie stwierdza: „Człowiek jest poddany, temu co tworzy się „między” ludźmi i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która z ludzi się rodzi.”.

Jesteśmy na antypodach klasycznej filozofii człowieka. Czy człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny np. za donos? W perspektywie poznawczej i etycznej Gombrowicza problem osobistej odpowiedzialności za swoje czyny po prostu wyparowuje. Pisarz odradza współczesnemu człowiekowi poddanemu naciskowi „między-ludzkiego kościoła” mówić „ja myślę”, „ja działam”, bliższe prawdy jest stwierdzenie, że „mną myślą”, „mną działają”. Czyż w takim razie mieszkaniec PRL-u nie miał prawa powiedzieć: ja doniosłem na ciebie, ponieważ gdybym tego nie zrobił ty doniósłbyś na mnie. Ty i on i wy donosicie, więc i ja donoszę. Doniosłem na niego, ponieważ gdybyś ty to zrobił pierwszy to ty a nie ja – czytelnik wybaczy tak niemiłą przyziemność końca tego zdania - dostałbyś przydział na mieszkanie spółdzielcze, lub zgodę na wyjazd za granice.

„Kościół ziemski” czy „międzyludzki” Gombrowicza usprawiedliwia z góry tego typu zachowania. Życzliwi krytycy pisarza - a do takich zalicza się niewątpliwie Czesław Miłosz -  omawiając koncepcje „kościoła między-ludzkiego” w gruncie rzeczy rozkładają bezradnie ręce, cytuje:

Jego pojęcie kościoła między-ludzkiego opiera się na założeniu, ze postępki ludzi nie biorą się z wnętrza, z tajemniczego centrum osoby, ale z ich reakcji na zachowanie się innych w danym i ciągle zmiennym układzie.(…) a przecież cywilizacja w ciągu stuleci utrzymywała się tylko wiarą w niepowtarzalne przygody poszczególnej ludzkiej duszy jako ośrodka decyzji, jej to wola ku złemu albo dobremu przeważała szale w dzień Sądu. Nie ja władny jestem chcieć dobra czy zła, bo jestem przez innych schwytany. (…). I gdyby gombrowiczowski  pomysł (nie wiadomo czemu tak się z nim obnosił) przełożyć na język psychologii, przecinając nici łączące go z resztą jego dzieła, naprawdę otrzymalibyśmy albo banał albo propozycje zło wróżebną.

Teza Gombrowicza jest rzeczywiście banalna ponieważ  powtarza - w języku filozofii egzystencjalistycznej – słynna 6-ta teza o Feuerbachu, Karola Marksa: „Ale istota człowieka to nie abstrakcja tkwiąca w poszczególnej jednostce. Jest ona w swej rzeczywistości całokształtem stosunków społecznych”. Znawca twórczości pisarza wybitny krytyk Kot Jeleński słusznie  twierdził, ze pisarz jest jednocześnie marksista i egzystencjalistą. Gombrowiczowski „kościół między-ludzki” odpowiada dokładnie definicji człowieka (przepraszam „istoty człowieka”) będącej kamieniem węgielnym marksizmu. Pojęcie osobistej odpowiedzialności za swoje czyny nie istnieje zarówno w marksizmie jak i u Gombrowicza. Pojęcie winy rzecz jasna także.

Gombrowicz próbuje jednak zdefiniować bliżej, czym właściwie jest jego „niedosumienie”. W dyskusji ze swoimi argentyńskimi przyjaciółmi o „Zbrodni i karze” Dostojewskiego, precyzyjnie wykłada czym jest „sumienie” współczesnego człowieka. „Raskolnikow popełnia zbrodnię. Na końcu powieści dobrowolnie zgłasza się na policje i wyznaje zbrodnie. Cóż to jest, jeśli nie sumienie?” stwierdza jeden z argentyńskich przyjaciół Gombrowicza.

Pisarz jednak nie zgadza się ze swoim rozmówcą:

 

Raskolnikow nie doświadcza wyrzutów sumienia. W ostatnim rozdziale wyraźnie jest powiedziane, ze miał do siebie pretensje tylko o to, iż mu się nie udało – to uważał za jedyne swoje przewinienie i w poczuciu tej winy, nie innej, chylił głowę przed absurdem wyroku , który go dosięgnął. W braku sumienia – jakaż siła opętała go tedy, żeby aż wydawać się w ręce policji ? Jaka ?

System. System odbić, prawie zwierciadlanych. Raskolnikow nie jest sam – jest umieszczony w pewnej grupie osób, Sonia ,sędzia śledczy …siostra i matka… przyjaciel i inni, taki jest ten światek. Jego własne sumienie milczy – natomiast Raskolnikow podejrzewa, ze cudze sumienie nie będzie milczeć i że gdyby ci ludzie się dowiedzieli, potępiliby go jako zbrodniarza. On dla siebie samego jest mgławicą, a mgławicy wszystko wolno. Ale wie, ze inni widza go wyraziściej, ostrzej choć powierzchowniej i dla nich sąd nad nim już był możliwy. a zatem – dla nich – byłby czymś na kształt zbrodniarza.

 

Zatrzymajmy się na chwile i przeanalizujmy ten fragment z punktu widzenia zdroworozsądkowej logiki. Zdaniem Gombrowicza, Raskolnikow jest człowiekiem bez sumienia, który jednak podejrzewa, ze inni ludzie potępiliby go za zamordowanie lichwiarki. Gombrowicz używa – przy określeniu stanu moralnego Raskolnikowa – nie słowa „wie” lecz „podejrzewa”, że inni potępiliby go jako zbrodniarza. Wina zakłada wiedze, a nie „podejrzenie wiedzy”, różnica zasadnicza, ponieważ gdyby Raskolnikow wiedział, ze popełnił zbrodnie, to nigdy nie mógłby go Gombrowicz określić w następnym zdaniu jako „mgławice”, której wszystko wolno.

„Podejrzewa” jest tym słowem wytrychem dzięki któremu, pisarz może dalej napisać:

Od tego podejrzenia, poczucie winy zaczyna się krystalizować, on już po trosze widzi siebie oczyma innych i widzi trochę jako zbrodniarza -  i ten obraz swój powtórnie przekazuje myślowo tamtym – stamtąd powraca mu jeszcze wyraźniejsza twarz mordercy i sąd potępiający. Ale to sumienie nie jest jego i on to czuje.

Gombrowicz unicestwia sumienie będące „ tajemniczym centrum osoby ludzkiej” i powołuje do życia ”szczególne sumienie powstające i wzmagające się pomiędzy ludźmi, w tym systemie odbić, gdy jeden człowiek przegląda się w drugim.”. W tym „między-ludzkim kościele” nie ma miejsca, na etykę osobistej odpowiedzialności. W zmieniających się ciągle konfiguracjach związków między mną a innymi swój tryumf święci, etyka międzyludzkiej nieodpowiedzialności.

 

Piotr Piętak {jcomments on}