Skip to main content

Paryż – miasto prostytutek

Wyjrzał. przez okno. Pod drzewem, koło autobusowego przystanku, zatrzymał się clochard; w lewej ręce trzymał płócienna torbę wypchana odpadkami wygrzebanymi z koszy na śmieci, w prawej na smyczy skręconej z sznurków do pakowania paczek , podpalanego owczarka z zjeżona sierścią i wyszczerzonymi zębami.

Obaj  - pies i pan – zastygli w jednakowych, jak na polowaniu pozach. Pies szczęknął chrapliwie i jezdnia wstrzymała oddech. Jest. Taksówka łagodnym łukiem skręciła z ulicy Montmartre na bulwar Ney. Zatrzymała się naprzeciwko apteki na progu której dwaj pijani bezrobotni spali przytuleni do siebie jak ślepe szczenięta. Drzwiczki otworzyły się i na brzeg chodnika wyskoczył pierwsza dziewczyna. „Afrykanka”, pomyślał czując lekki ucisk w gardle, „Zizi”, „Święta Jeany”, „Malajka”.

Clochard zdjął wypłowiały beret z głowy. Pies przywarował do chodnika. Ulica modliła się bezgłośnie. „Afrykanka” kupowała prezerwatywy, „Święta Jeany ”coca-cole, „Zizi” chowała za biustonosz gazowy pistolet, a pijana już „Malajka” całowała rodzinny chodnik. Sznur samochodów zwolnił, światła zawirowały po domach i po chwili opadły na jezdnie jakby zawstydzone swoim zachowaniem. „Afrykanka” przeciągnęła się i ulica drgnęła czekając na jej pierwszy krok. Clochard pochylił niżej głowę. Pies skulił uszy i zaskomlił. Uniosła powoli nogę i nagle podnosząc do góry falbaniasta sukienkę wskoczyła na jezdnie, lampy rozbłysły , jak na komendę, zalewając ulice sinym światłem.

Szary „Fiat” zahamował z piskiem, za nim inne samochody skłębiły się jak stado wściekłych kundli. Powietrze rozdarte klaksonami bombardowało okoliczne domy. Na skrzyżowaniu skręcający w lewo autobus , wpadł na wysepkę i uderzył błotnikiem w świecący słupek. „Afrykanka” odrzuciła do tyłu długie czarne włosy, zeschnięte liście zawirowały przed maskami samochodów, gwizdnęła przeciągle trzy razy. Czerwony „Peugeot” wjechał na chodnik i podbił cenę. Pogłaskała go czule po masce. „Afrykanka” i „Święta Jeany” zniknęły we wnętrzach samochodów tylko „Malajka”, oparta o wygięty znak  drogowy, kończyła coca-colę, odganiając niedbałym ruchem ręki, kolejnych klientów.

Ulica uspokoiła się; stłuczone światła zamiatał clochard, kierowcy rzucali mu na jezdnie drobne monety. Małe murzyniątka myły, z zadziwiającą szybkością samochodowe szyby. Klaksony strzelały pojedynczymi seriami, które ginęły w warkotach motorów. Na niebo przesłonięte czerwonym cieniem neonów spadł spokojny, jednostajny odgłos przebudzonej do nocnego życia, dzielnicy.

 

Piotr Piętak

  • Utworzono .
  • Kliknięć: 3830